Wszechwładza tajnej policji w NRD, świetnie sfilmowana przez Floriana Henckela von Donnersmarcka, przytłacza swą bezwzględnością i cynizmem. Pokazanie człowieka jako bezradnej marionetki, którą bawią się ukryci za mikrofonami, magnetofonami i metrami kabli agenci Stasi, przeraża. Oglądając ten film aż wierzyć się nie chce, że kiedyś żyliśmy pod rządami reżimu, który tak totalitarnie ogarniał każdą sferę naszego życia.
"Życie na podsłuchu" to film ważny i aż żal, że takie dzieło nie powstało w Polsce. Ale zamknięcie dzieła Donnersmarcka w szufladce z napisem "filmy rozliczeniowe" byłoby wielką niesprawiedliwością, bo to także kino wybitnie pod kątem czysto artystycznym. Pisarz Georg Dreyman (grany przez Sebastiana Kocha), którego losy są głównym wątkiem filmu, jest idealistą. Wierzy, że nawet najgorszy człowiek może się zmienić - i wyraz temu daje w każdym swoim dziele. Jego główny adwersarz, minister Bruno Hempf (wcielił się w niego Thomas Thieme) szydzi z tej naiwnej, jego zdaniem, wiary w człowieka. Nasłany przez Hempfa na Dreyfmana Gerd Wiesler, główny specjalista Stasi od podsłuchiwania (gra go Ulrich Muehe, aktor o twarzy Kevina Spacey), nieoczekiwanie stanie się potwierdzeniem naiwnej wiary pisarza w człowieka. Gdy zaczyna wchodzić on ze swoją technologią w życie Dreymana, gdy próbuje nim manipulować, nieoczekiwanie sam staje się marionetką w rękach pisarza - przestaje być twórcą, zaczyna być tworzywem. W tym miejscu "Życie na podsłuchu" ma wiele wspólnego z "Nieoczekiwaną zmianą miejsc" - oba te filmy pokazują, że wszelkie zabiegi inżynierii społecznej na niewiele się zdają, człowiek jest bowiem silniejszy od systemu.
Z filmu Donnersmarcka aż bije wiara w ludzkość zdolną przeciwstawić się najbardziej totalitarnemu i wszechogarniającemu systemowi. Dawno w kinach nie było tak czarnego filmu, z którego biłby taki optymizm.
"Życie na podsłuchu" ("Leben der Anderen"), reż. Florian Henckel von Donnersmarck, Niemcy, 2006