Kilka lat temu Paul Auster zwierzył się w jednym z wywiadów: „Pracuję teraz nad najdłuższą powieścią mojego życia. To mi zajmie może jeszcze dwa-trzy lata. Wspaniała przygoda, zapanować nad czymś tak długim”. Ta „najdłuższa powieść” jego życia ukazała się w styczniu ubiegłego roku (właśnie ukazało się polskie tłumaczenie), czyli dokładnie tak, jak zapowiedział i liczy sobie grubo ponad 800 stronic. Stała się wydarzeniem już choćby dlatego, że jak wyliczył jeden z jej recenzentów, ma taką objętość, jak trzy ostatnie z poprzedzających ją powieści Austera razem wzięte.
Auster nie był dotąd autorem modnych opasłych powieści. Do swoich utworów nie pakował rozbudowanych fabuł, nie zwalał na czytelników wielkiej liczby słów, pisał raczej oszczędnie, bardziej niż „przygody” interesowała go psychologia postaci. Jego utwory byłyimpresyjne, umownie to określając: introwertyczne, a nie ekstrawertyczne. Takie nastawienie oraz to, że miejscem akcji większości jego powieści był Nowy Jork, sprawiało, że krytycy ochrzcili go najbardziej europejskim spośród amerykańskich pisarzy. Ta opinia jest popularna i często powtarzana przez krytyków literackich po obu stronach oceanu – może nadmiernie zasugerowanych też jego kilkuletnim pobytem w Europie i kilkoma przekładami na angielski utworów m.in. Jean-Paula Sartre’a czy Stephane’a Mallarmego. W każdym razie w jego twórczości dopatrują się pokrewieństwem choćby z Beckettem, Kafką, Kunderą czy Sebaldem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.