Choć jego grupa 30 Seconds To Mars święci niewątpliwe triumfy, to właśnie gra w tym zespole sprawia, że wychwalany pod niebiosa 46-letni aktor budzi aż tyle kontrowersji. Przeciwnicy formacji Jareda Leto mówią, że jej muzyka jest schematyczna i „populistyczna”, celowo zbudowana tak, by w refrenach pojawiało się jak najwięcej „ooooo”. Samogłoski są potrzebne, by podczas koncertów (nastoletnia zazwyczaj) publiczność mogła je łatwo odśpiewać wraz z artystą.
Na przekór ciągłemu narzekaniu przeciwników, muzycy (drugim stałym członkiem zespołu jest starszy brat Jareda, Shannon) przez 20 lat sprzedali ponad 10 milionów płyt. I kiedy tylko obowiązki na planie filmowym nie zapełniają grafiku, grupa koncertuje, wypełniając po brzegi wielkie hale i stadiony. Mimo to Jared Leto wciąż musi tłumaczyć, że wychodząc na scenę, jest muzykiem, a nie śpiewającym aktorem, którego znamy z którejkolwiek z wielkich ról. A jego przygotowywanie się do nich owiane jest legendą - a to drastycznie chudnie, co kończy się niemal zasłabnięciami na planie, a to w ekspresowym tempie tyje, choć lekarze ostrzegają, że może to mieć poważne konsekwencje dla jego zdrowia. Pracując nad postacią narkomana w filmie Darrena Aronofskyego „Requiem dla snu” Leto starał się jak najwięcej czasu spędzać wśród bezdomnych. Wszystko po to, żeby poczuć się jak człowiek, którego jedynym celem w życiu jest odurzanie się narkotykami.
Więcej w numerze 35. „Wprost”.