Twórcy polskiego „Dywizjonu 303” promowali go hasłem „Nie pomyl filmu”. I rzeczywiście, widzowie mają prawo czuć się zagubieni. 17 sierpnia swoją premierę miał nakręcony przez Brytyjczyków (z silną reprezentacją Polaków w ekipie) „303. Bitwa o Anglię”. Polski „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” wszedł do kin 30 sierpnia.
Budżety obu produkcji dzieli przepaść. Polscy twórcy musieli zadowolić się 14 mln zł, Brytyjczycy na nakręcenie filmu „303. Bitwa o Anglię” mieli ok. 36 mln zł. To nadal mniej niż jeden odcinek najdroższych seriali takich, jak „The Crown” czy „Gra o Tron”, nie ma więc sensu pastwić się nad filmami porównując je do zachodnich wysokobudżetowych produkcji. Mimo że „Dywizjon 303” był zdecydowanie tańszy, wizualnie prezentuje się lepiej. Widać to szczególnie w scenach walk powietrznych, które nie tylko wyglądają ładniej, ale ich scenariusze zostały dobrze przemyślane, są dobrze poukładane i nie sprawiają wrażenia chaosu takiego, jak w filmie brytyjskim. Z „Dywizjonu 303” dowiemy się również, dlaczego metody walki stosowane przez Polaków były najskuteczniejsze, co brytyjski odpowiednik niemal zupełnie pominął.
Galeria:
„Dywizjon 303. Historia prawdziwa” - nowy film o polskich lotnikach
Nieco korzystniej wypadają również aktorzy grający w „Dywizjonie 303”. Mimo że dostaliśmy znów te same twarze, co w niemal wszystkich większych polskich produkcjach, wyglądają trochę bardziej swojsko. Dużym plusem jest uwzględnienie w kastingu i stylizacji rzeczywistego wyglądu historycznych postaci. To drobny szczegół, ale stanowi miłe zaskoczenie dla widzów dobrze znających historię. Na tym niestety zalety filmu się kończą.
Wojna nigdy się nie zmienia? Nie w polskim kinie. Można odnieść wrażenie, że od kina martyrologicznego przechodzimy do filmu o niezwyciężonych pogromcach, dla których wojna to dobra zabawa. W środowisku twardych, zmęczonych wojną mężczyzn mamy niemal samych kandydatów na świętych. Polacy nie upijają się nawet po deklaracji, że „teraz pijemy po swojemu”. Zawsze są dżentelmenami. Pragną ich kobiety, a brytyjscy mężczyźni podziwiają i próbują naśladować, tak w podniebnych walkach, jak i w życiu prywatnym. I chociaż sceny opierają się na rzeczywistych wydarzeniach, to wyselekcjonowane w ten sposób i ułożone w sekwencję taką, jak w „Dywizjonie 303”, tworzą niewiarygodną całość.
Mimo że miło w końcu zobaczyć, jak „nasi” wygrywają, a piloci z Dywizjonu 303 to rzeczywiście jedni z najwspanialszych żołnierzy w całej polskiej historii, to przedstawiając ich jako herosów bez skazy spowodowano, że przekaz filmu jest mało wiarygodny. Szkoda, szczególnie, że mieliśmy przecież przykłady polskich produkcji historycznych, w których udaje się zbudować złożonych bohaterów, często niejednoznacznych, popełniających błędy i robiących niekiedy złe rzeczy, ale ostatecznie jednak godnych naśladowania patriotów. Dobrze wypadł pod tym względem „Czas Honoru” (ocena 8,1 na Filmwebie), w którym grali Maciej Zakościelny, Jan Wieczorkowski, Antoni Pawlicki i Piotr Adamczyk (ten ostatni w roli niemieckiego oficera), zaangażowani również do „Dywizjonu 303”. Podobna obsada współtworzyła też bardziej przejmujący obraz wojny w niskobudżetowym, a jednak niezłym filmie telewizyjnym „Jutro idziemy do kina”.
Twórcy „Dywizjonu 303” inspirowali się książką Arkadego Fidlera o tym samym tytule, dokonując oczywiście selekcji wydarzeń do scenariusza. Niestety stworzyli przekaz zbyt infantylny dla współczesnego dorosłego widza. Te krytyczne argumenty tracą nieco na znaczeniu, jeśli weźmiemy pod uwagę, do kogo kierowany jest film. Nakręcono go z myślą o szkolnych wycieczkach do kina. Ma chyba też zastąpić „Kevina” w wigilijne popołudnia. I rzeczywiście robiąc film dla uczniów szkół podstawowych można pominąć sceny picia na umór, które w trudnych wojennych warunkach towarzyszyły nawet najwybitniejszym, bohaterskim oddziałom.
„Historia prawdziwa” z tytułu polskiego filmu, bardziej pasuje do produkcji brytyjskiej. „303. Bitwa o Anglię” Davida Blaira również zaczyna się jak film o bohaterach. Sytuacja odmienia się jednak dość szybko, gdy pojawiają się pierwsze ofiary wśród polskich pilotów. Schematyczny scenariusz zostaje złamany i zamiast pieśni o bohaterach, otrzymujemy smutny obraz wojny, cierpienia i śmierci. Polski odpowiednik sprawia przy tym wrażenie, że II wojna światowa była na tyle udana, że powinniśmy ją powtórzyć. Jan Zumbach w polskim filmie jest zwycięzcą i pogromcą Hitlera. U Davida Blaira, podobnie jak inni polscy piloci, wygrywa Bitwę o Anglię, ale przegrywa wojnę i jego los jest tragiczny - podobnie w rzeczywistości wielu polskich lotników. Ten przekaz wywiera większe wrażenie, głębiej zapada w pamięć i bardziej odpowiada rzeczywistości. Brytyjczycy osadzili sytuację Polaków w szerszym kontekście, przyznając jednocześnie, że brytyjski rząd ponosi odpowiedzialność za to, co stało się z polskimi żołnierzami po wojnie.
Który film lepiej obejrzeć? Jeśli jesteś nauczycielem historii i chcesz zabrać swoich uczniów na ładny, patriotyczny obrazek, „Dywizjon 303. Prawdziwa historia” świetnie się do tego nadaje. Mieszkasz w Anglii i koniecznie musisz przypomnieć swoim kolegom z pracy, że Polacy swoim wojennym poświęceniem zasłużyli sobie na szacunek - „303. Bitwa o Anglię” jest dla ciebie. Wszystkim pozostałym polecam książki historyczne na temat polskich pilotów. Jest ich sporo (swoje wspomnienia opublikował m.in. Jan Zumbach) i może dzięki tym filmom znów zyskają na popularności.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.