Big in Japan w Buffo
Niektóre spektakle Janusza Józefowicza powstają ze specjalną dedykacją. W roku 2000 „Piotruś Pan” dla siedmioletniego wówczas syna Kuby, cztery lata później „Romeo i Julia” dla córki Kamili „aby wiedziała, jak żal mi tego, że nie dawałem jej tyle siebie, ile naprawdę bym chciał”. Najnowsza produkcja teatru Studio Buffo też ma dedykację. Chyba najbardziej niezwykłą.
„Wieczór japoński” powstał z powodu obietnicy. W zasadzie spełnionej połowicznie. Przez wiele lat Krystyna Kotaka, żona Hakuro Kotaka, japońskiego specjalisty od akupresury i masażysty Janusza Józefowicza, wielka fanka teatru Studio Buffo namawiała go na zrobienie wieczoru piosenek japońskich. Reżyser zwlekał, przekładał, odsuwał w czasie, bo czas, jak to bywa wśród artystów, jest pojęciem względnym. Tym razem go zabrakło… Więc obiecał, że w pierwszą rocznicę śmierci pani Krystyny wystawi „Wieczór japoński”.
Ideą „Wieczorów” wystawianych w Buffo (a było ich wcześniej już 10) jest dobra zabawa i wspólne śpiewanie. Bynajmniej nie dlatego, że podawany jest alkohol:) Po pierwsze publiczność zna większość utworów i chętnie je wykonuje, po drugie – nawet jeśli ich nie zna, to dzięki tekstom na ekranie, może korzystać ze ściągi. Ale „Wieczór japoński”? Ilu z nas zna choćby jedną piosenkę w tym języku? Kto potrafiłby przeczytać wyświetlony tekst, nawet napisany fonetycznie? I jak tu się dobrze bawić, skoro większość piosenek jest strasznie smutna.
Józefowicz jest wielki! Zaskoczył po raz kolejny, choć wcześniej zaskakiwał przecież wiele razy. Ale chyba nigdy tak bardzo. Publiczność na spektaklu bawiła się znakomicie, choć faktycznie nie śpiewała tak chętnie, jak na wieczorach rosyjskim czy włoskim. Mimo, że podawano sake:)
„Wieczór japoński” jest spektaklem dla wszystkich pokoleń. Od tych wychowanych na muzyce lat 80 – tych, którzy spędzili młodość na dyskotekach w rytmie „Big in Japan” czy „Tora, Tora, Tora”, po tych oglądających „Pokemony” i tych szukających ich 20 lat później dzięki aplikacji, którą pobrało 100 milionów ludzi na świecie. Od amatorów opery, zasłuchanych w arię z „Madame Butterfly” po miłośników kina, którym Józefowicz zafundował ucztę dla ucha i dla oka – i to oka bardzo wprawnego. Piosenka z filmu „Kill Bill” poprzedzona jest fragmentem sceny pojedynku między Umą Thurman a Lucy Liu. Tylko, że zamiast twarzy Umy, na ekranie widzimy wmontowaną twarz Natalii Kujawy, która chwilę potem wychodzi na scenę z mieczem i przepięknie śpiewa „Shura no hana”.
Józefowicz lubi ilustrować swoje spektakle materiałami filmowymi. Podczas pracy nad wieloma wcześniejszymi sztukami potrafił spędzać długie godziny w archiwach telewizji przeglądając stare kroniki. Dziś – to pewnie znak czasów – częściej przegląda youtube. Właśnie tam trafił na prawdziwą perełkę. Znalazł występ młodej Polki Julii Bernard zafascynowanej krajem kwitnącej wiśni, w japońskiej telewizji. Odszukał ją i zaprosił do Buffo, by zaśpiewała „Koi no Vacance".
W „Wieczorze japońskim” występują wszyscy artyści teatru Studio Buffo z jego największą gwiazdą Nataszą Urbańską, która wykonuje piosenkę „Koi no fuga” wraz z siostrą bliźniaczką. Kto chciałby przekonać się, jak to możliwe – musi wybrać się na spektakl.
Przygotowując się do „Wieczoru japońskiego” Janusz Józefowicz spędził kilka dni w Tokio w towarzystwie Hakuro. Podczas wspólnego pobytu w barze karaoke przekonał się, że Japończyk całkiem nieźle śpiewa, więc zaprosił go na scenę. Kiedy Hakuro wykonuje piosenkę „Kimi ga inai kara” na wielkich ekranach po obu stronach sceny pojawiają się zdjęcia uśmiechniętej pani Krystyny. Janusz Józefowicz zarzeka się, że Japończyk o nich wcześniej nie wiedział. Jak zatem udało mu się opanować wzruszenie i zapobiec drżeniu głosu? Wielki człowiek. Tego wieczoru było więc na scenie dwóch wielkich ludzi. Big in Japan.
-
Cygański
-
Rosyjski
-
Żydowski
-
Włoski
-
Francuski
-
Latynoski
-
Bałkański
-
Brytyjski
-
Amerykański
-
Polski
-
Japoński