Żeby wiedzieć, co się na „Pocztówce…” dzieje, wystarczy spojrzeć na jej niezapisaną stronę. Okładka ukazuje Taco na basenie. Jest sam, trzyma się biało-czerwonych sznurków oddzielających puste tory, utrzymuje się na powierzchni wody między nimi. Nie wydaje się zadowolony – nigdy zresztą nie był, patrzył cierpko na warszawskie targowisko próżności spod charakterystycznego wąsa, a potem sława męczyła go bardziej niż brak sławy.
Wąs Taco jest zwodniczy. Nawet jeśli osiada na nim piwna pianka i podnosi się do góry przy meczach piłki nożnej, nie jest atrybutem dobrze odżywionego alfasamca, mądrzącego się z kanapy i obwiniającego o połowę krzywd świata polityków, roszczeniowe grupy zawodowe i swoją partnerkę. Przeciwnie. Jego podejście w pełni wyrażają wersy będące wypadkową Masłowskiej i własnego, protekcjonalnego podejścia: „Dosyć niemiłe jest to społeczeństwo / Doświadczam tego, gdy ganiam po mieście / Chłopcy chcą manifestować swą męskość / Znowu zapiją niepewność i bezsens”. W otwierającym płytę „Człowieku z dziurą zamiast krtani” rapuje: „Blondwłose licealistki znów kąpały się w tej bieli / Ich spódnice skąpsze są niż pensje ich nauczycieli / koledzy brzdąkają w struny, kolegom pękają gumy / opony na brzuchu, a chcą pań jak kalendarz Pirelli”, nie bez sarkazmu przyglądając się stolicy miastu „VIPów wpychających w gardło seafood / mięsożernych wegan, niewierzących katolików”. Gdy przylatuje do niej z Londynu, nie zapomina o antysmogowej masce w swoim „carry-on baggage”. „Pizza” rapuje się do „cristal”, elity napojów wyskokowych. Wszystko to dzieję się na podkładach robionych w duchu współczesnej muzyki klubowej, szytej z różną wrażliwością, nierzadko według wzorców z aktualnych notowań amerykańskich list przebojów.
Warszawski raper Sokół, który w tym roku w końcu wydał znakomity, wyczekiwany debiut, dwie dekady pracował na to, żeby obco brzmiące nazwy luksusowych marek brzmiały na jego ustach naturalnie, u kolegi po fachu to zajęło ułamek tego czasu. Taco Hemingway na tle nadal leczącej się z kompleksów branży wygląda jak przechadzający się w szlafroku, brytyjski arystokrata w gronie upakowanych w drogie ciuchy hodowców warzyw. Umie obnosić się ze swoim kapitałem, również tym kulturowym. Inni raperzy najchętniej powiększyliby ekskluzywne loga tak, żeby było je widać z dwustu metrów, uderzali po głowach fanów tomami książek, które raczyli przeczytać. Artysta zachowuje w tym rozum i godność człowieka. Nie separuje się od sceny, nagrał przecież Taconafide z raperem Quebonafide, wpadał z wizytą do Bedoesa, Sokoła i Otschodzi, a na jego nowej płycie odwiedzili go chociażby Pezet i Schafter. Idzie z nią razem, ale osobno.I nieustannie w górę.
Czytaj też:
Rządowa instytucja dziękuje Taco Hemingwayowi. „Jesteśmy dumni”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.