Najnowszy film Clinta Eastwooda „Cry Macho” nie ma lekko w Stanach. Klapa finansowa, niezbyt ciepłe przyjęcie przez krytyków. I zarzuty o to, że 91-latek ma czelność obsadzać się w roli faceta, który podoba się młodszej o czterdzieści lat kobiecie. No cóż...
„Cry Macho” to elegia o odchodzeniu – tak człowieka, jak pewnego stylu życia. Ale nie tylko. To także swoiste zatoczenie koła.
Film ten trafił do kin niemal w równą 50. rocznicę premiery pierwszego reżyserskiego filmu Eastwooda, „Zagraj dla mnie Misty” – która miała miejsce 20 października 1971 roku.
Pół wieku to szmat czasu. Od swojego debiutu Clint tworzył filmy, które były nowym spojrzeniem na gatunek („Bez przebaczenia”), mierzył się z traumami swojego kraju („Snajper”), eksperymentował z obsadzaniem naturszczyków („15:17 do Paryża”), kręcił biografie ukochanych muzyków („Bird”), ale przede wszystkim zawsze koncentrował się na człowieku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.