Marcin Bosak pierwszy raz o depresji: Były takie chwile, gdy myślałem, że łatwiej byłoby mi nie być

Marcin Bosak pierwszy raz o depresji: Były takie chwile, gdy myślałem, że łatwiej byłoby mi nie być

Marcin Bosak
Marcin Bosak Źródło: fot. Paulina Pawłowska, prod. Anywhere.pl
Cyklicznie budziłem się w środku nocy z poczuciem niepokoju, który nie pozwalał zasnąć do rana. Miałem takie myśli… Nie wiem, czy to były myśli samobójcze... Były takie chwile, gdy myślałem, że łatwiej byłoby mi nie być, niż się zmagać z tym, co się ze mną działo – w rozmowie z Anną Morawską-Borowiec mówi Marcin Bosak, aktor i ambasador kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”.

Anna Morawska-Borowiec, dziennikarka, psycholog, inicjatorka kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”: Choć to już 14. edycja naszych działań edukacyjnych, nadal nie jest łatwo namówić znane osoby, by mówiły otwarcie o leczeniu depresji. Dlaczego pan się zdecydował to zrobić?

Marcin Bosak: Depresja wciąż wiąże się z wieloma stereotypami i często jest postrzegana jako oznaka słabości, a do słabości nie lubimy się przyznawać. Szczególnie teraz, kiedy świat kreowany przez media społecznościowe, jest bez skazy, jest kolorowy i zawsze sexy. Podczas terapii uczę się, że potrafić powiedzieć: „Nie jestem idealny” i „nie daję sobie z czymś rady”, to oznaka siły, a nie słabości. Kiedy w końcu uznałem, że tak jest, co nie było łatwe, poczułem się gotowy na to, żeby poprosić o pomoc.

Kiedy zdiagnozowano u pana depresję?

Nie pamiętam dokładnej daty, ale wydaje mi się, że pierwszy epizod depresyjny nastąpił trzy lata temu. Na mój stan miały wpływ wydarzenia w życiu osobistym, a później pandemia. Pierwszy lockdown nie zrujnował mnie psychicznie, wręcz przeciwnie, ale już kolejny, który miał miejsce jesienią i zimą, niestety wywarł na mnie tak silne piętno, że pojawił się ponownie epizod depresyjny. Był silniejszy niż pierwszy. Wtedy zmieniłem leczenie. Połączenie farmakoterapii i psychoterapii ponownie poskutkowało i teraz na szczęście czuję się dobrze.

Marcin Bosak został ambasadorem 14. edycji kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję.”

Wizyta u lekarza psychiatry wciąż wiąże się z wieloma stereotypami. Czy miał pan jakieś obawy przed pierwszą wizytą u specjalisty?

Rzeczywiście, myśląc o mojej pierwszej wizycie u psychiatry, czułem olbrzymi dyskomfort i wstyd. Pojawiły się myśli, że coś jest ze mną już bardzo „nie tak”, a wręcz, że jest bardzo źle i sobie nie radzę.

Wydaje mi się, że wychowując się i dorastając w patriarchalnym schemacie, który jest tak popularny w naszej kulturze, miałem wdrukowany w głowie obraz mężczyzny, który radzi sobie ze wszystkim sam. I na tym polega jego siła. Jest oparciem dla innych. Natomiast nie mówi o swoich problemach, bo potrafi sam się z nimi zmierzyć i bez niczyjej pomocy je rozwiązać. Taka postawa zepchnęła mnie w stronę samotności.

Myślę, że początki mojej depresji mogły mieć miejsce kilka albo nawet kilkanaście lat temu. Dziesięć lat temu przeszedłem poważną operację neurochirurgiczną. Miałem bardzo rozległego guza rdzenia kręgowego. Kilka lat jeździłem po całej Polsce i nikt nie chciał mnie operować. Kilkakrotnie usłyszałem od wybitnych specjalistów, że w niektórych przypadkach medycyna jest bezradna.

Przez pięć lat od usłyszenia diagnozy wypierałem stres, który towarzyszył każdej kolejnej wizycie na oddziałach neurochirurgicznych. Stres, który stał się moim naturalnym stanem. Wszystko przez to, że stwierdziłem, że poradzę sobie ze wszystkim sam, że nie będę o tej chorobie informował bliskich, żeby ich tym nie obciążać. Nie powiedziałem tego mojej ówczesnej partnerce, która była w ciąży. Nie powiedziałem rodzinie, by nie żyli w lęku o mnie. Nie powiedziałem żadnemu z pracodawców z lęku przed utratą pracy.

Niestety walka z nowotworem w pojedynkę okazała się ponad moje siły.

I dopiero wtedy, kiedy zacząłem mówić o tym, co się ze mną dzieje, okazało się, że poczułem się znacznie lepiej. Moja sytuacja zaczęła się powoli rozwiązywać. Myślę, że tak samo jest z każdą chorobą. To napięcie, które tak długo nosiłem w sobie, kiedy nikomu nie mówiłem, jak trudne myśli towarzyszyły mi każdego dnia. To ciągłe zmaganie z bólem, które trwało kilka lat, i brak realnej szansy na szczęśliwe zakończenie tego samotnego doświadczania choroby, sprawiły, że pojawił się u mnie później stan depresyjny. Samemu z chorobą dużo trudniej sobie poradzić, ale też samemu dużo trudniej uświadomić sobie, że ma się problem i powinno się pójść do lekarza.

Czytaj też:
Niestosowne pytanie Olejnik do Gowina. Dziennikarka TVN24 przesadziła?

Jakie objawy pojawiły się, że pomyślał pan: „Może mam depresję”?

Od dłuższego czasu bardzo mało rzeczy sprawiało mi radość. Nawet jeśli spotykało mnie coś dobrego, to nie potrafiłem się z tego cieszyć. I mimo tego, że dookoła mnie okoliczności wcale nie były niesprzyjające, to rzeczywiście żyłem w ciągłym napięciu i lęku, że coś jest nie tak. To spowodowało, że poszedłem do psychiatry, który stwierdził u mnie depresję.

Jednak obniżony nastrój w moim przypadku pojawiał się w pewnych cyklach, już od dłuższego czasu. Podczas wizyty u psychiatry zyskałem świadomość, że już jako nastolatek miałem z tym problem, że co jakiś czas dopadał mnie smutek – taki głęboki, nieuzasadniony żadnym konkretnym zdarzeniem. To bardzo ważne, żeby już młodzi ludzie byli szybko diagnozowani. Teraz to wiem, że nieleczona depresja jest poważnym zagrożeniem dla naszego zdrowia i życia. Warto przy pierwszych symptomach zgłaszać się po profesjonalną pomoc.

Bardzo się cieszę, że jest pan pod opieką specjalistów i wraca do zdrowia.

Przy pierwszym epizodzie depresyjnym moje wizyty u psychiatry były nieregularne, raz na pół roku, raz na dziewięć miesięcy. Teraz odwiedzam psychiatrę w ramach wizyty kontrolnej regularnie – co cztery, pięć miesięcy.

Powiedział pan, że pojawił się obniżony nastrój. Depresja to bardzo często również brak energii, utrata zainteresowań, bezsenność, problemy z pamięcią, z koncentracją uwagi, brak apetytu, a także myśli samobójcze. Czy któreś z tych objawów również dały o sobie znać?

To jest bardzo trudne, żeby przyznawać się do tego i mówić o swoich doświadczeniach, mając świadomość, że to przeczyta dużo ludzi. Rzeczywiście brakowało mi siły do działania. Wielokrotnie nie podejmowałem próby, by zrobić cokolwiek, bo uważałem, że to się nie uda. Straciłem poczucie i świadomość celu. Cyklicznie budziłem się w środku nocy z poczuciem niepokoju, który nie pozwalał zasnąć do rana. Miałem takie myśli… Nie wiem, czy to były myśli samobójcze…(cisza).

Na pewno myślałem o sobie bardzo źle. Miałem obniżoną samoocenę. Były takie chwile, gdy myślałem, że łatwiej byłoby mi nie być, niż się zmagać z tym, co się ze mną działo.

Rozumiem…

To były niezwykle trudne myśli, szczególnie dla osoby, która tak jak ja ma dzieci, odzyskała zdrowie i ma ciekawe wyzwania zawodowe. Mimo to znalazłem się na granicy rozpaczy.

Jak zareagowała w tym najtrudniejszym momencie pana najbliższa rodzina?

W moim procesie powrotu do zdrowia olbrzymią rolę odegrała moja siostra, która jest dla mnie i zawsze była olbrzymim wsparciem. Zawsze mogę też liczyć na przyjaciół. Myślę, że szalenie ważne są inicjatywy, które wspierają osoby żyjące w związkach z chorymi na depresję. Ważne jest, by zwiększać ich świadomość, jak żyć i rozmawiać z osobą cierpiącą na depresję. Domyślam się, że nie jest to łatwe.

Czytaj też:
Depresja lekooporna. Kiedy tabletki nie wyciągną nas „z dołka”

Pan dostał ten sygnał od najbliższej rodziny i odważył się pójść do psychiatry.

Tak, ta wizyta zburzyła mój stereotyp postrzegania tego spotkania jako mojej porażki. Tam w gabinecie zrozumiałem, że w każdej sytuacji, kiedy sobie nie radzę psychicznie, trzeba stworzyć plan działania i uwierzyć, że da się go zrealizować. Na początku to jest oczywiście bardzo trudne, ale metodą małych kroków musimy iść do przodu. Nie wolno się zatrzymać w walce o swoje zdrowie.

Najskuteczniejszą formą leczenia depresji jest połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Wydaje mi się, że zrobienie pierwszego kroku – pójście do psychiatry po leki, choć jest trudne, to mimo wszystko dla wielu łatwiejsze niż zrobienie drugiego kroku – pójście na psychoterapię, a ona jest też niezbędna, by wygrać z depresją.

Tak, ja zrobiłem oba kroki, choć w odwrotnej kolejności. Moja samotna walka z nowotworem spowodowała u mnie zmiany psychiczne. Kiedy zorientowałem się, że tak jest, poszedłem na psychoterapię. Po trzech latach pracy z psychoterapeutką, poszedłem do lekarza psychiatry. Wcześniej zapytałem moją terapeutkę, co o tym sądzi.

Powiedziała, że to dobry pomysł, że farmakoterapia w połączeniu z psychoterapią może przynieść dużo lepsze efekty niż sama psychoterapia. A w pierwszym momencie na pewno przyniesie ulgę i zmniejszy napięcie.

Czy po kilku latach psychoterapii widzi pan istotne zmiany w swoim sposobie myślenia i funkcjonowaniu?

Oczywiście, zmiany są ogromne. Widzę to, że jestem bardziej otwarty w relacjach z ludźmi. Zarówno z tymi bliskimi, jak i z nowo poznanymi. Na pewno zmieniło się też to, że dużo mniejszy wpływ na moje decyzje ma lęk. Mam dużo większą samoświadomość, co do tego, kim jestem, jaki mam potencjał, jakie wady, a jakie zalety. I dużo większe poczucie własnej wartości.

Co było najtrudniejsze dla pana w psychoterapii? Która ze zmian?

Nie wiem, nie jestem gotowy jeszcze na odpowiedź na to pytanie. Ciągle jestem w procesie zmiany. Psychoterapia to dla mnie intymna sprawa.

Jak pan myśli, jaka może być skala zachorowań na depresję wśród aktorów? Rozmawia pan z koleżankami i kolegami z branży o zdrowiu psychicznym?

Może nie konkretnie o depresji, ale na pewno wiele osób ośmiela się mówić o tym, że było u psychiatry. W momencie, kiedy zacząłem się otwierać przed znajomymi i otwarcie o tym mówić, okazało się, że bardzo wiele moich koleżanek i kolegów też bierze „antydepresanty”.

Czytaj też:
„Przywróceni życiu”. Co mówią osoby po próbie samobójczej?

Biorą leki przeciwdepresyjne, ale nie mówią wprost, że w związku z depresją?

Mówią o obniżonym nastroju. Żeby poczuć się stabilnie, sięgają po lek. Jest to dla mnie zrozumiałe o tyle, że w moim zawodzie nie są oceniane owoce mojej pracy, które w momencie zakończenia procesu ich powstania stają się produktem nie utożsamianym już ze mną jako osobą, tylko jestem oceniany ja. To ja jestem poddawany ocenie. Bycie aktorem to jest permanentne wystawianie się na ocenę. Uważam, że artyści powinni regularnie korzystać z pomocy psychologicznej, żeby umieć poradzić sobie z presją ocen. Myślę, że zasadne byłoby zadbanie o zdrowie studentów uczelni artystycznych, dodając do ich grafiku zajęć spotkania z psychologiem. Nie spotkałem się z taką opieką. Dziwi mnie to o tyle, że uczy nas się skomplikowanych procesów „wchodzenia w rolę”, natomiast nikt nie daje narzędzi do „wychodzenia” z niej.

Na dodatek zawód aktora jest depresjogenny, bo przez pewien czas mamy ogrom pracy, a później zupełnie jej nie ma. Nasza praca nie jest równomiernie rozłożona w czasie. Bardzo często nie mamy etatu. I ten brak stabilności zawodowej, też może wpływać na zachorowania na depresję.

Patrząc dziesięć lat wstecz, czy widzi pan różnicę w otwartości w mówieniu o leczeniu depresji wśród znajomych?

Jest olbrzymia różnica. W moim otoczeniu dużo większą otwartość na rozmowę o zdrowiu psychicznym mają ludzie młodsi niż starsi.

Młodzi aktorzy?

Tak, młode aktorki i aktorzy częściej mówią mi o tym, że biorą leki antydepresyjne.

A leki antydepresyjne wciąż wiążą się z wieloma mitami, choć wiadomo, że te nowej generacji są bezpieczne. Nie uzależniają. Jak pan zareagował na te leki?

Jak wiele osób bałem się wziąć pierwszą tabletkę. Zastanawiałem się, czy po tych lekach będę miał kontrolę nad moimi emocjami, czy będę obserwował świat „zza szyby”. Wiedziałem, że nie będą dochodziły do mnie złe emocje, ale nie wiedziałem, co z tymi pozytywnymi. Miałem dużo pytań na początku. Pierwszy lek antydepresyjny dawał działanie niepożądane. Kiedy wziąłem go rano, powodował u mnie nudności do południa, dlatego lekarz mi go zmienił na inny. Teraz biorę drugi lek nowej generacji i jestem bardzo zadowolony. Nie obserwuję skutków ubocznych, które by mi utrudniały codzienne życie. Leki antydepresyjne nie mają wpływu na moją jazdę samochodem, grę na scenie ani przed kamerą, ani na żadną z moich relacji.

Prawda jest tylko taka, że po nich poczułem się lepiej, stabilniej, że nie wciąga mnie ten mrok, który powodował, że nie miałem siły do działania.

Czytaj też:
Czym jest zmęczenie psychiczne i jak je rozpoznać?

Jakie widzi pan najważniejsze cele w czasie pandemii dla Fundacji „Twarze depresji” i naszych ambasadorów?

Najważniejsza jest działalność edukacyjna, żeby coraz więcej ludzi dowiadywało się, czym jest depresja i że można ją skutecznie leczyć poprzez połączenie farmakoterapii i psychoterapii. Mam nadzieję, że nam ambasadorom kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”. uda się przekonać Polaków, że depresja nie jest oznaką słabości. Trzeba pozbyć się poczucia wstydu i dać sobie pomóc. Depresja to poważna choroba, która wymaga leczenia. Kiedy otrzymamy właściwą diagnozę, lekarz zapisze nam odpowiedni lek. Tak jak w przypadku każdej innej choroby.

My, jako ambasadorzy powinniśmy włożyć jak najwięcej energii w to, by pokazać ludziom, że leczona depresja pozwala nam normalnie funkcjonować, nie skreśla nas z życia.

W Fundacji „Twarze depresji” realizujemy programy bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologiczno-psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży, a także konsultacje psychologiczne online dla osób dorosłych zagrożonych depresją i chorujących na raka oraz ich rodzin. Czy zdalne konsultacje są dobrą inicjatywą w czasie pandemii?

To bardzo ważne programy, bo dla wielu ludzi są jedyną szansą na profesjonalną pomoc. Dołączam do akcji #WspieramTwarzeDepresji i zachęcam do wsparcia zbiórki na dalsze funkcjonowanie programu zdalnych konsultacji dla dzieci i młodzieży. Wiem, że Fundacja „Twarze depresji” stoi przed wizją zawieszenia tego programu. Ma środki na jego finansowanie tylko do połowy lutego. Nie pozwólmy, by dzieciaki, które dzięki specjalistom Fundacji odzyskały nadzieję i są na najlepszej drodze do powrotu do zdrowia, znów musiały mierzyć się samotnie z depresją. Zbiórka trwa na portalu pomagam.pl/wspieramtwarzedepresji.

Myślę, że i bez pandemii ludziom trudno było przełamać wstyd i pójść do poradni zdrowia psychicznego. Teraz dzięki Fundacji „Twarze depresji” dzieci i dorośli mają szansę na diagnozę bez wychodzenia z domu, bez obawy, że „ktoś mnie zobaczyć u psychiatry”. Myślę, że to bardzo ważne programy, bo mogą ośmielać ludzi do zgłaszania się po pomoc. I o to chodzi, żeby sięgali po pomoc profesjonalistów, którzy wiedzą, jak pomóc.

Anna Morawska-Borowiec, dziennikarka, prezes zarządu Fundacji „Twarze Depresji”, #Wspieram Twarze Depresji.
Marcin Bosak, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie, popularny aktor.

Wywiad ukazał się w bezpłatnym magazynie „Twarze depresji”.

Artykuł został opublikowany w 6/2022 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.