Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych już samo zestawienie „Oszusta z Tindera” i „Sukienki” w tytule to nadużycie. Jednak myśląc o tych, skrajnie innych na wszystkich płaszczyznach, obrazach – doszłam do wniosku, że przecież łączy je tak wiele. Oba opowiadają o totalnie uniwersalnej potrzebie miłości, akceptacji, seksualnego spełnienia, o tęsknocie za „sycylijskim płomieniem”, dzięki któremu zadygotałby świat.
Chyba żaden film Netflixa, a tym bardziej dokument, nie narobił tyle hałasu, co „Oszust z Tindera”. Historia mężczyzny, który rozkochiwał w sobie kobiety, by później wyłudzać od nich pieniądze, a wręcz zbudował całą miłosną piramidę finansową, została rozłożona na czynniki pierwsze.
Fakt, że w filmie pojawił się polski wątek, tylko pomógł w promocji tej produkcji. Czyli obejrzeli ją nawet ci, którzy nigdy z Tindera nie korzystali, są od wielu lat w bardziej lub mniej szczęśliwych związkach, ale trwają w swej miłości z dala od świata pato-randek w sieci.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.