„Dr Strange w multiwersum obłędu” przyniesie Disneyowi kolejne setki milionów dolarów i uzasadni potrzebę kontynuacji podróży po obranej ścieżce ku wyliczonym w arkuszu kalkulacyjnym celom biznesowym. Korporacyjna satysfakcja murowana. Jeśli jednak chodzi o satysfakcję widza, liczącego na coś więcej niż orgia efektów specjalnych, to nie byłbym optymistą.
Światu zagraża… czy to ważne? Niezależnie od rodzaju przeciwnika, są przecież herosi, którzy staną w obronie ludzkości. Kiedy jeden z nich będzie akurat poza zasięgiem, to znajdzie się jakiś inny. Jak nie napakowany super-żołnierz, to człowiek-pająk; -mrówka; -sokół; -jastrząb itd. Tym razem wybór padł jednak na czarodzieja Dra Stephena Strange’a i moment nie mógł być lepszy, bo złowroga istota postanowiła zaatakować, kiedy ten był na ślubie swojej ex. Idealna wymówka, by uciec z imprezy.
Uwaga spoilery! Albo i nie, bo internetowi teoretycy analizujący wszystko zdradzające zwiastuny i tak już opowiedzieli ten film na wszelkie sposoby.
Źródło: WPROST.pl