Kiedy luty zmienia się w lipiec, do kin wracają blockbustery, a wraz z nimi potężna dawka nostalgii. Jedni potrafią ją wykorzystać do zapewnienia widzom szalonej jazdy bez trzymanki w postaci „Top Gun: Maverick”, inni chwytają za genialne pomysły sprzed lat mając nadzieję, że to wystarczy, by odnieść sukces. Tę drugą ścieżkę wybrała wytwórnia Universal i reżyser Colin Trevorrow, odkopując po raz kolejny wymarłe 66 milionów lat temu dinozaury.
Czytaj też:
„Top Gun: Maverick”. Tom Cruise nie do zdarcia
Genetyka dla bystrzaków
Tak, w filmie przewidziano miejsce na opowiedzenie jakiejś historii. Główną rolę w tej opowieści odgrywają genetyczne eksperymenty, które wymknęły się spod kontroli. W ich efekcie po planecie biegają, fruwają, pływają dinozaury i sieją spustoszenie, wywracając do góry nogami globalny ekosystem. Na prehistorycznych gadach da się jednak zarobić, więc pojawiają się wyzuci z wszelkich przejawów moralności nielegalni hodowcy, kłusownicy i handlarze. W całym tym chaosie objawia się miliarder-wizjoner, który we wskrzeszeniu dinozaurów widzi szansę na wyleczenie raka i innych chorób trawiących ludzkość. Bez sensu? Nieważne. Patrz, dinozaur!