Ostrzeżenie przed mierzeniem się z legendą Elvisa Presleya przyszło na samym początku jego kariery. 20-latek wyszedł wówczas na scenę i rzucił na kolana widownie zgromadzone w rozsianych na południu Stanów Zjednoczonych salach koncertowych, śpiewając „Blue Suede Shoes”.
„Rób co tylko chcesz, tylko nie właź mi na buty” krzyczał, przy akompaniamencie szarpanych bez litości gitarowych strun i tańczył tak, że jego rozkołysane biodra przyspieszały proces dojrzewania nastoletnich fanek i fanów. Był szamanem, który kilkoma ruchami rzucał urok na – niczego nie spodziewającą się – publiczność.
Podjęcie się odwzorowania tej magii w filmie biograficznym, zdawało się pomysłem cokolwiek karkołomnym. Jednak już od pierwszych sekund filmu Baza Luhrmanna, staje się jasnym, że reżyser zafunduje widzom szaloną, pełną przepychu, rozmachu, kiczu i rock’n’rolla podróż, której teledyskowa konwencja nie pozwoli źrenicom na więcej niż kilka sekund odpoczynku. Nawet logo wytwórni Warner Bros. zamienia się tu w upstrzone kolorowymi cekinami cacko zdarte z jednej ze skórzanych kurtek Elvisa.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.