Warto było czekać dłużej i pozwolić braciom Duffer dopracować czwarty sezon ich wielkiego hitu „Stranger Things”. Twórcy dopieścili nie tylko stronę wizualną serialu, lecz także opowiadaną historię. Co więcej, pozwolili dojrzeć swoim bohaterom, czyniąc z nich znacznie ciekawsze postaci.
O tym, jak wielka jest siła oddziaływania nowej odsłony przygód dzieciaków z Hawkins przekonał się również świat muzyki. Pojawienie się w serialu utworu „Running up that hill” wskrzesiło karierę Kate Bush, a muzycy zespołu Metallica nie kryją, że są zaszczyceni wykorzystaniem w finale ich legendarnego „Master of Puppets”.
Czytaj też:
Jak łzy na deszczu. „Yang” szepcze o stracie, żałobie i sile wspomnień
„Stranger Things” korzysta z dziedzictwa poprzedników
Już samo otwarcie, podzielonego na dwie części, czwartego sezonu wysłało fanom jasny komunikat, że tym razem będzie naprawdę przerażająco. Makabryczne sceny śmierci nastolatków z Hawkins świadczą o tym, że twórcy nie boją się przyznać, że „Stranger Things” to pełnoprawny horror, a nie „Nowe przygody Pana Samochodzika”.
Dufferowie pełnymi garściami czerpią z klasyki gatunku. Zagrażający Hawkins Vecna, niczym Freddy Krueger wdziera się do umysłów swoich ofiar, by następnie wyssać z nich życie, przy okazji karmiąc się ich strachem i cierpieniem. Z resztą w jedną z istotnych dla opowiadanej w nowym sezonie postaci wciela się Robert Englund, czyli aktor ukrywający się za pokrytą oparzeniami twarzą koszmarnego mordercy z ulicy Wiązów. Nie brakuje również odwołań do prozy Stephena Kinga i „Wojny Światów” Orsona Wellesa.
Twórcy serialu nie zapominają również o swojej miłości do Stevena Spielberga, a tej najwięcej jest w wątku poświęconym Eleven. Obdarzona potężnymi zdolnościami nastolatka znajduje się w centrum konfliktu między wojskiem a naukowcami. Jedni chcą ją zgładzić, widząc w niej zagrożenie, drudzy chcą wykorzystać jej potencjał do walki z nadchodzącym niebezpieczeństwem. Ona sama poszukuje swoich utraconych mocy we wspomnieniach, do których dostęp zapewnia jej projekt N.I.N.A., łudząco przypominający wyrocznię z „Raportu mniejszości”.
Warto również zwrócić uwagę na kostiumy. Oczywiście, wszystkie postacie odziane są we właściwe dla lat 80. ciuchy. Mnóstwo tu dżinsowych katan, białych sportowych butów i czapek z daszkiem. Najciekawiej robi się jednak, kiedy dzielna ekipa z Hawkins szykuje się do ostatecznej bitwy z Vecną. Nancy zmienia w Ellen Ripley, Steve przywdziewa zdartą z pleców Mavericka pilotkę, Dustin zamienia się w zamieszkującego odległą galaktykę Ewoka, Robin w czerwonym berecie wygląda, jak jeden z bohaterów komiksów o G.I. Joe, a Eddie daje nam wyobrażenie o tym, jak mógłby wyglądać bohater biopicu o Jamesie Hetfieldzie.
Czytaj też:
Andrzej Seweryn o roli drag queen w serialu „Królowa”: „20 lat temu też przyjąłbym tę propozycję”
Nostalgia to nie wszystko
Sama nostalgia nie wystarczy jednak, by stworzyć wciągający serial, a czwarty sezon „Stranger Things” wciąga, jak ruchome piaski na Arrakis. Pandemia koronawirusa sprawiła, że twórcy mieli czas, by przysiąść nad historią Eleven i spółki, co dało fenomenalny rezultat. Dopracowanie opowieści, odbywa się m.in. poprzez pogłębienie poszczególnych postaci. W ten sposób na pierwszy plan wysuwa się Max, która w poprzednich sezonach sprawiała wrażenie pasażerki na gapę. Tragiczne doświadczenia wywarły ogromny wpływ na psychikę rudowłosej nastolatki, co uczyniło ją znacznie ciekawszą bohaterką i pozwoliło błyszczeć grającej ją Sadie Sink. Również Millie Bobby Brown pokazuje w finale znacznie więcej niż tylko ciężki oddech i groźne miny, a to dlatego, że Dufferowie nareszcie rzucają wystarczająco dużo światła na przeszłość Eleven.
Rozdzielenie młodzieży od dorosłych bohaterów serialu zaowocowało bardzo udanym wątkiem akcji ratunkowej w radzieckim więzieniu. Joyce (Winona Ryder), szukając Hoppera (David Harbour), odnajduje w sobie tę samą determinację, która w pierwszym sezonie kierowała nią w poszukiwaniach syna. Wnętrza tajnej placówki penitencjarnej uruchomią lawinę skojarzeń w głowie niejednego wielbiciela gier komputerowych. Finał tej części opowieści zadowoli zarówno graczy, jak i fanów legendy o królu Arturze.
Elementem, który w największej mierze zdecydował o sukcesie czwartego sezonu, jest jednak postać głównego antagonisty. Vecna zapisze się świadomości fanów, jako jeden z najciekawszych czarnych charakterów w historii małego ekranu. Zamieszkująca zaświaty kreatura jest nie tylko przerażająca, lecz stoi także za nią przekonująca motywacja. To nie jest kolejny generyczny potwór, którego jedynym celem jest zabić. Każdy krok monstrum ma swoje uzasadnienie i przybliża Vecnę do założonego celu. To godny przeciwnik dla samej Eleven, jak i całego Hawkins.
Czytaj też:
Meksykańska dziennikarka z królewskiego rodu. Elena Poniatowska – kobieta, która przełamała bariery
Dziś prawdziwych seriali już nie ma?
W ofertach platform streamingowych próżno szukać obecnie serialu, którego moc oddziaływania byłaby tak wielka, jak ta, którą dysponuje „Stranger Things”. Czwarty sezon produkcji Netflixa, jest popkulturowym wydarzeniem, które dostrzec muszą nawet najzagorzalsi jego krytycy. Gdyby serial emitowany był w erze sprzed streamingów, to co tydzień znacznie zmniejszałby się ruch na ulicach miast i miasteczek, bo widzowie, jak zahipnotyzowani zasiadaliby przed ekranem, by śledzić losy ulubionych bohaterów.
Czwarta odsłona historii osadzonej w niewielkim Hawkins, lśni wśród miernych, produkowanych taśmowo seriali Netflixa, jak diament. To dowód na to, że cierpliwość popłaca i że warto inwestować w utalentowanych, sprawnie poruszających się w meandrach popkultury twórców. Bracia Duffer stworzyli serial, o którym usłyszał każdy, kto w ciągu ostatnich kilku lat choć raz przeglądał newsy w portalach internetowych. W przesyconym treścią świecie, który z tygodnia na tydzień dostarcza dziesiątki nowych tytułów, to nie lada osiągnięcie. Warto poświęcić swój czas na „Stranger Things”, bo na następny serial o takim znaczeniu możemy poczekać bardzo długo.
„Trudno jest nie ewoluować”. Zalia o dojrzewaniu i swojej artystycznej tożsamości