Bracia Russo już ponad dekadę temu w serialu „Community” udowodnili, że potrafią zrobić film akcji z niczego. Później podźwignęli z otchłani Kapitana Amerykę, a następnie powierzono im domknięcie marvelowskiej sagi Inifinity w „Avengers: Wojna bez granic” i „Avengers: Koniec gry”. Kiedy twórcy dysponujący takim CV dostają do dyspozycji 200 milionów dolarów, można spodziewać się oszałamiającego widowiska. W „The Gray Man” Joe i Anthony Russo nie pozwalają widzom na choćby chwilę odpoczynku od eksplodującej w każdym zakątku ekranu akcji.
Niezniszczalny Ryan Gosling
W filmie, wbrew pozorom, jest jednak jakaś historia. Gosling gra tajnego agenta CIA o kryptonimie Szóstka. Jego zadaniem jest likwidowanie złych jegomościów wyłaniających się z cienia w różnych zakątkach świata. Podczas jednej z akcji, na jaw wychodzi, że zlecono mu uśmiercenie kolegi z oddziału. Ów kolega, konając wręcza Szóstce nośnik danych, na którym znajdują się dowody na szemrane interesy ich dowódcy Denny’ego Carmichaela (znany z „Bridgerotnów” Regé-Jean Page)
Agent po przejrzeniu plików, odmawia dalszego wykonywania rozkazów i zrywa kontakt z CIA. Z miejsca staje się wrogiem całej agencji, która by go odnaleźć i zlikwidować, rzuca do walki pozbawionego wszelkich ludzkich odruchów Floyda (wąsaty Chris Evans). Nieobliczany brutal w celu przykucia uwagi Szóstki, porywa chorą na serce bratanicę jego mentora. Wyklęty przez agencję tajniak rzuca się do akcji ratowania dziewczynki, w której wsparcia, nieoczekiwanie, udziela mu agentka Dani Miranda (Ana de Armas).