Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Prężnie działający vlog na YouTube, długa lista rozmów na Spotify i wciąż rosnący katalog muzyczny. Kim jest dzisiaj Wini?
Wini: Może ta odpowiedź wyda się prostacka, ale Wini jest po prostu Winim. Mogę natomiast powiedzieć, że na pewno jestem osobą, której bardzo dużo się chce.
Od ponad dwudziestu lat jesteś ściśle związany z rynkiem odzieżowym. Czy czujesz się jednym z ojców streetwearu w Polsce?
Nie lubię takich sformułowań, jak „ojciec czegoś tam”. To moim zdaniem przesada, bo żeby być ojcem trzeba mieć dzieci. Oczywiście rozumiem tę przenośnię i mogę powiedzieć, że owszem, jestem jedną z pierwszych osób, które zajmowały się w Polsce streetwearem, co nie oznacza, że przede mną takich ludzi nie było. Pierwsze polskie marki streetwearowe to bodajże okolice roku 1994.
Kiedy zaczynałem, wśród marek mocno związanych z hip-hopem obowiązywał taki trend na udawanie marek zachodnich. Niektórzy twórcy nie próbowali nawet tuszować tego, że taki był ich zamysł.
Moim założeniem od początku była gra w otwarte karty i od samego startu towarzyszyło nam hasło, które bardzo dużo o nas mówi, a mianowicie, że jesteśmy pierwszą bezkompromisową polską marką odzieżową.