Wiktor Krajewski: Byłeś objawieniem i nagle zniknąłeś.
Sławomir Shuty: Doszło do sytuacji, że obecność w przestrzeni medialnej zaczęła mnie męczyć, bo na wywiad, na spotkanie autorskie, na udział w panelu telewizyjnym, na to wszystko trzeba mieć czas. Czasu na pisanie nie miałem, bo zajęty byłem wszystkim dookoła. Zmęczony byłem nie tylko ja, ale i moi odbiorcy, czytelnicy. Przegięciem było, że trafiłem nawet do gazety w samolocie, takiej broszury pokładowej. Robiłem to, bo po ukazaniu się „Zwału” rzuciłem pracę i postanowiłem zająć się wyłącznie pisaniem, ale pojawił się strach, że zainteresowanie mną tak jak się nagle pojawiło, tak szybko wygaśnie, więc cisnąłem w media ile mogłem. Potem przyszło zmęczenie i frustracja, że zamiast pisać rozmieniam się na drobne, zacząłem odmawiać kolejnych wywiadów, naturalnie pojawiły się nowe nazwiska, nowe literackie głosy i zainteresowanie mediów zaczęło wygasać.
W trakcie swoich piętnastu minut prowadziłem dość burzliwe życie towarzyskie i uczuciowe, i często zachowywałem się jak zwykły, przekonany o swojej wyjątkowości buc.
Być może śmierć zainteresowania tym co robię był wynikiem towarzyskich banów.
Po sukcesie literackim, zainteresowałem się filmem, zakochałem się w kinie i na nim skupiłem swoją uwagę, co ze zmiennym szczęściem trwa do dziś. W trakcie literackiego milczenia napisałem masę scenariuszy, niestety z większości nic nie wyszło.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.