Wydaje się, że pomimo przestoju, czas na lekturę tej książki jest niepokojąco odpowiedni: przy śniadaniu znów rozmawiamy o wojnie atomowej (o ile, przykuci do małych ekranów, w ogóle rozmawiamy), a największe demokracje świata zmagają się z epidemią uzależnień rozmywającą z powodzeniem granice statusu i dochodu. No i tenis stał się w Polsce znowu modny. Jakby „Niewyczerpany żart” wręcz czekał na ten moment, aby się ukazać.
Najgłośniejsza powieść lat 90. ukazuje się wreszcie po polsku, czyniąc zadość tym, którzy ubolewali, że ominął ich cały rozdział kulturowej historii „najntisów” – ten między Spice Girls a O. J. Simpsonem. „Infinite Jest” Davida Fostera Wallace’a (DWF), przetłumaczony jako „Niewyczerpany żart” przez Jolantę Kozak, był w roku swojej amerykańskiej premiery (1996) wydawniczym i kulturowym fenomenem, przywołującym na myśl osiągnięcia Jamesa Joyce’a, Williama Burroughsa i Thomasa Pynchona.
Jakby na dowód, polski przekład właśnie rozszedł się na pniu w dniu premiery.
Nieuchronnie bombastyczne recenzje być może będą mówić, że 1000-stronicowy „Niewyczerpany żart” najbardziej pokochają ci, którym podobał się po równi „Rick i Morty”, „Czarodziejska Góra” i „Dzieci z Dworca Zoo”. I to wszystko prawda, ale najlepiej obcowaniu z dziełem DFW posłuży umiar i spuszczenie powietrza z przymiotników.