Urodzona morderczyni

Urodzona morderczyni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Śmierć stała się najlepszym towarem eksportowym kina południowoamerykańskiego. „Rosario Tijeras” bardzo dobitnie tego dowodzi.
Współczesne latynoskie kino nie ma nic z intelektualnej sielskości „Stu lat samotności" Kolumbijczyka Gabriela Marqueza. Wystarczy tylko przypomnieć filmy, które przewinęły się przez polskie ekrany w ostatnich latach. „Miasto Boga”, „Amores Perros”, „Madeinusa”, czy „Maria pełna łaski” – każdy z nich zawiera dawkę przemocy i seksu, jakie polska kinematografia wyrabia przez pięć lat.

Dokładnie w ten schemat wpisuje się „Rosario Tijeras". Tytułowa bohaterka (grana przez Florę Martinez) to taka kolumbijska Doda: nie ma wykształcenia, obycia, klasy, ale jest niezwykle atrakcyjna i z wyjątkową bezczelnością swą urodę potrafi wykorzystywać. Dwie panie różni jeden szczegół. Dzięki swym atutom Dorota Rabczewska przebija się w show-biznesie, a Rosario – w strukturach kolumbijskiego kartelu narkotykowego. Zachowuje się jak klasyczna modliszka; uwodzi mężczyzn, którym potem bez skrupułów odgryza głowę (proszę tego nie traktować dosłownie, Rosario woli używać broni palnej).

Właśnie to czyni ten film fascynującym. Rosario traktuje pistolet dokładnie w ten sam sposób jak mężczyźni (wystarczy zresztą spojrzeć na plakat tego filmu, aby wiedzieć, czego dla niej przedłużeniem jest broń), ale jednocześnie zachowuje wiele cech typowo kobiecych: ma mnóstwo wątpliwości, non stop przeżywa załamania wewnętrzne. Właściwie cały czas szuka akceptacji i zrozumienia. Nie umie tego znaleźć nie dlatego, że ich nie ma – Rosarię otacza cały tłum mężczyzn gotowych oddać za nią życie. Ona po prostu nie umie miłości, jaką oni jej ofiarowują zrozumieć, docenić. Dlatego morduje – w ten sposób realizuje swoje motto życiowe: „trudniej kochać niż zabijać".

Uderzające, że tragizm Rosario pobrzmiewa w większości filmów latynoamerykańskich. Do kin właściwie nie trafiają komedie z tamtego regionu świata (nawet zabawny „Bombon–El Perro" to klasyczny śmiech przez łzy). Filmy tam powstające szokują życiowym realizmem, są pełne przemocy i egoizmu. Świetnie je się ogląda; są mocne, nietuzinkowe, poruszające. Ale na pewno nie zachęcają, aby Amerykę Południową poznać z bliższej perspektywy niż fotel kinowy.

„Rosario Tijeras", reż. Emilio Maillé,  Brazylia/Francja/Hiszpania/ Meksyk/Kolumbia, 2005