Katarzyna Burzyńska-Sychowicz, „Wprost”: W grudniu w Teatrze Narodowym premierę miał „Mizantrop” Moliera w pana reżyserii. Jakie intencje panu towarzyszyły przy pracy nad nim?
Jan Englert: Nie miałem żadnej intencji. Powołam się na Witkacego, który uważał, że w przypadku teatru należy zadać sobie podstawowe pytania: „po co?”, „dla kogo?” i „jak?”. A więc: po co? Czasami po to, żeby zobaczyć coś lub usłyszeć – po prostu. Albo żeby sobie przypomnieć. Nie trzeba być od razu i koniecznie przeciwko komuś lub opowiadać się za kimś lub za czymś. Dobry spektakl teatralny powinien dotykać: albo obudzi coś w widzu, albo nie.
Niekoniecznie miarą powinno być to, na ile widz się oburzy albo zachwyci.
Teatr nie jest trybuną polityczną. Teatr nie jest świetlicą domu kultury. Teatr nie jest wykładem z języka polskiego. Teatr nie może pouczać, ma uczyć. Na dodatek uczyć niepostrzeżenie. Jak to się dzieje, że Szekspir i Molier są grani od kilkuset lat? Przecież zmieniają się stosunki społeczne, władza, zmieniają się narzędzia, którymi się posługujemy, a te dramaty są bezustannie współczesne i aktualne. Dlaczego? Bo Szekspir i Molier zajmują się człowiekiem. Człowiek zmienia przestrzeń, w której się porusza, ale jako twór biologiczny – żeby Boga już w to nie mieszać – w gruncie rzeczy składa się nie tylko z samych gruczołów, lecz także, powiedzmy, z duchowości.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.