Disney stworzył sobie wyjątkowo rozbudowany suberbohaterski ekosystem, dostarczający mu setki milionów dolarów. W gąszczu filmów i seriali o herosach obdarzonych nadludzkimi zdolnościami odnaleźć mogą się obecnie chyba tylko zażarci fani komiksowego imperium. Z lodówek, szuflad, spod dywanu i ze schowków na miotły wyłażą kolejne walczące ze złem postaci o niezapamiętywalnych dla zwykłego śmiertelnika pseudonimach. Rzucają ciężarówkami, strzelają, dowcipkują i łoją skórę łotrom rozsianym już nie po kosmosie, ale po całym multiwersum.
W tej olbrzymiej dżungli, rządzonej niepodzielnie przez Kevina Feige, jest też niewielki rozmiarami Ant-Man. Okazuje się, że to na jego barki studio postanowiło nałożyć ogromną odpowiedzialność wprowadzenia na kinowe ekrany nowego przeciwnika Avengersów – podróżującego między wszechświatami Kanga Zdobywcę. Mrówki, jak wiadomo, zdolne są do przenoszenia wielkich ciężarów, ale czy filigranowy heros podołał zadaniu?
Czytaj też:
Deklasacja konkurencji. Piękny bałagan wart 7 Oscarów. RECENZJA
Ukryty nanokosmos
Scott Lang (Paul Rudd) odegrał kluczował rolę w pokonaniu potężnego Thanosa. Gdyby nie jego pomysł na gmeranie w przeszłości, purpurowy tytan mógłby spokojnie cieszyć się filmową emeryturą. Nic więc dziwnego, że po wygranej nad draniem, Ant-Man zgarnia jej owoce w postaci ogromnej popularności, kwitnącej relacji z ukochaną Hope van Dyne (Evangeline Lilly) i… sprzedającego się jak ciepłe bułeczki memuaru.