Celebrowany serial HBO „The Last of Us” to kolejny przejaw tego, jak Hollywood tchórzy przed podstawowym wyzwaniem fantastyki: budowaniem światów, w których możliwe jest to, co niemożliwe jest w naszym.
Od czasu premiery serialu „The Last of Us” 15 stycznia na platformie HBO Max zetknąłem się w sieci z co najmniej kilkoma bombastycznymi tytułami jego recenzji. „Mamy już najlepszy serial roku, a jest dopiero luty”, „The Last of Us rehabilituje ekranizacje gier komputerowych” to klimat dwóch z nich, oba w mediach, które za poglądy na podobne tematy raczej szanuję.
Wymowa tytułów jest dla każdego kinomana i/lub miłośnika dzisiejszej kultury „kraftowych” seriali rodzajem szantażu moralnego: Nie oglądasz? Nie idę z tobą do łóżka. Więc cóż robić, trzeba oglądać – zwłaszcza że apokalipsa, czy to zombie, czy atomowa, czy jakakolwiek inna, wydaje się dzisiaj kwalifikować do kategorii „dokument”, o czym pisałem już wcześniej.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.