Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Posłuchałem twojej nowej płyty i choć daleki jestem od przyporządkowywania artystów do katalogów, to muszę zapytać. Co ty właściwie grasz?
Swiernalis: To jest bardzo dobre i trudne pytanie (śmiech). Bardzo często się nad tym zastanawiam i szukam słów, by opisać co to za muzyka. Wydaje mi się, że jest to coś z pogranicza alternatywnego rocka, ale na taką odpowiedź też trzeba spojrzeć przez odpowiedni pryzmat, ponieważ mi może się wydawać, że gram alternatywę, bo wiem, do czego i wiem, co dziś jest mainstreamem, ale to tylko moja wizja. Ostatecznie odpowiedź sprowadza się do słów „nie po to uczyłem się muzyki, żeby rozumieć, co gram” (śmiech).
To też kwestia tego, czym jest mainstream, a ten tytuł należy obecnie chyba do hip-hopu.
Powtarzam to od lat i uważam, że to super, bo hip-hop bardzo mocno przyczynił się do rozwoju muzyki w ogóle. To, co w ostatnich latach dzieje się na polu produkcji muzycznej i wszystkie niespodziewane gatunkowe mezalianse zawdzięczamy, de facto, rapowi. Zatem hip-hop jest dziś popem, ale gdyby ktoś powiedział mi coś takiego 20 lat temu, to pewnie bym się zaśmiał. Dziś po prostu się cieszę.
Czytaj też:
JIMEK dla „Wprost”: Marzę, by zawsze robić coś dziwnego
Sam też romansujesz z rapem. Na twojej najnowszej płycie zatytułowanej „Stoicki niepokój” znalazł się utwór, w którym słychać te ciągoty. Mowa o „Part time filozof”, będącym manifestem nieszkodliwej agresji. Masz w sobie dużo takich emocji?
Myślę, że tak. Mam w sobie bardzo dużo takiej agresji i kolportuję ją, oczywiście, w odpowiednie miejsce za sprawą wysiłku fizycznego czy właśnie piosenek. Mam w życiu dużo miejsca na rzeczy, które mnie budują i dają mi paliwo do działania, ale zdarzają się też sytuacje negatywne o sporym ciężarze i wtedy muszę coś z nimi zrobić, by dać ujście emocjom. Bardzo nie lubię agresji międzyludzkiej, która niesie za sobą ból i krzywdzi drugą osobę, więc kanałem dla takich emocji jest dla mnie muzyka.