Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: 25 Sierpnia ukazała się twoja debiutancka płyta zatytułowana „Nitki”. To musi być dla ciebie duże przeżycie. Jak się czujesz po premierze?
Nita: Bardzo dobrze! Teraz faktycznie jest dość gęsto, ale czuję się świetnie, bo czuję, że spełniają się moje marzenia, więc jest to dla mnie super czas.
Dotychczas znana byłaś głównie ze swojej działalności w mediach społecznościowych. Teraz twoją muzykę można wziąć do ręki w postaci fizycznej płyty. Jakie były twoje wrażenia, kiedy trzymałaś w dłoniach pierwszy egzemplarz?
To trochę zabawne, ale mam ogromny problem z perfekcjonizmem, więc kiedy odpakowałam pierwszy egzemplarz, to najpierw sprawdziłam, czy na pudełku są wszystkie wyżłobienia, czy kolor jest taki, jak sobie ustaliliśmy i czy wszystko estetycznie się udało.
Dopiero później dotarło do mnie, że to jest muza, którą pisaliśmy przez ostatni rok, a teraz mogę mieć ją w rękach. To naprawdę niesamowite i cudowne uczucie, bo to również było jedno z moich marzeń.
Dziś mogłoby się wydawać, że fizyczna płyta nie ma już sensu i ma wyłącznie wymiar kolekcjonerski, ale dla mnie było bardzo ważne, żeby tę debiutancką płytę mieć również fizycznie.