Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Dwa lata temu na Instagramie napisałeś o sobie bardzo krótko: gram i śpiewam piosenki. Czy dziś chciałbyś dodać coś więcej?
Wiktor Waligóra: Dodałbym, że dobrze się przy tym bawię.
Niedawno wypuściłeś swój najnowszy singiel zatytułowany „Ikrar”. Mit o Ikarze jest przestrogą dla ludzi młodych. Czy ty, jako bardzo młody człowiek, nie obawiasz się, że spotka cię los Ikara?
Na razie staram się być Ikarem w tej środkowej fazie lotu, kiedy frunął i był tym kompletnie zachwycony. Nie myślę w tej chwili o tym, co będzie dalej, tylko staram się cieszyć tym, gdzie jestem. A to, jak wyląduję jest wyłącznie w moich rękach i zrobię wszystko, by tego nie zepsuć.
Twoje piosenki są bardzo osobiste i pełne emocji. Czy twoim zdaniem to odsłanianie się przed światem jest dobrym przepisem na wartościową twórczość?
Czy dobrą, to się pewnie okaże. Natomiast dla mnie jest to bardzo ważne. Emocjonalność jest najważniejszym punktem mojej twórczości i dlatego piszę swoje piosenki w taki sposób. Moim zdaniem opisywanie własnych doświadczeń – a tak jest w przypadku moich utworów – wymaga dużej dawki emocji, bo to czyni je autentycznymi. Nie wyobrażam sobie, że miałbym śpiewać o czymś, czego sam osobiście nie czuje.
„Ikar” był dla ciebie w pewnym sensie zwieńczeniem niezwykle intensywnego lata. W wakacje mogliśmy słuchać cię na żywo w projekcie „Wodecki Twist”. Czego nauczyłeś się zgłębiając twórczość Zbigniewa Wodeckiego?