Rachel Kadish, autorka „Ciężaru Atramentu”: Część mojej następnej książki będzie się dziać w Polsce

Rachel Kadish, autorka „Ciężaru Atramentu”: Część mojej następnej książki będzie się dziać w Polsce

Rachel Kadish
Rachel Kadish Źródło: Anna Bukowska
Co musiałoby się stać, żeby kobieta równie utalentowana, co Szekspir, w XVII wieku nie zmarła bez napisania słowa? Rachel Kadish w rozmowie z „Wprost” mówi o tym, jak to pytanie nakierowało ją na napisanie książki „Ciężar Atramentu”. Opowiada też o dziadkach z Krakowa, dyplomacie Chiune Sugiharze, któremu pośrednio zawdzięcza życie i wsparciu od noblistki, Toni Morrison.

Marzena Tarkowska, „Wprost”: Myślę, że inspiracja do napisania fikcji historycznej zawsze bierze się z jakiegoś wycinka historii – konkretnego zdania, filmu na ten temat czy filmu dokumentalnego. Co sprawiło, że napisałaś powieść o młodej Żydówce z Portugalii, która żyła w XVII wieku i uciekła z bratem do Amsterdamu?

Rachel Kadish: Tak, ze zdania… Pewnego razu czytałam „Własny pokój” Virginii Woolf. W tym eseju Woolf pyta: co by było, gdyby William Szekspir miał równie utalentowaną siostrę? Co by się z nią stało? Odpowiedź Woolf brzmi: Umarła młodo, niestety, nigdy nie napisała ani słowa. Oto, co stałoby się z kobietą, która miała taki talent w czasach Szekspira.

I oczywiście, biorąc pod uwagę to, co wiemy o życiu kobiet w XVII wieku, prawdą jest, że niezwykle utalentowana kobieta rzeczywiście najprawdopodobniej umarłaby bez napisania słowa. Ale nie mogłam przestać myśleć: Co by było, gdyby? Co musiałoby się stać, by NIE umarła bez napisania słowa? Albo żeby utalentowana kobieta nie umarła bez namalowania obrazu, napisania symfonii lub dokonania przełomu w nauce? Wiemy, że na przestrzeni wieków były kobiety, którym udało się nie dać się pokonać siłom, które je uciszały, czy to pracując anonimowo, czy pod nazwiskiem mężczyzny. Pomyślałam: co musiałoby się stać, aby taka kobieta nie została uciszona, gdyby miała, powiedzmy, talent do filozofii... i gdyby była biedna... i gdyby była Żydówką? Poczytałam trochę na ten temat i zainteresowałam się siedemnastowieczną społecznością żydowskich uchodźców z inkwizycji portugalskiej, którzy przybyli do Amsterdamu, a następnie do Londynu.

Zafascynowało mnie życie kobiety w tak niepewnej sytuacji. Jak mogła znaleźć sposób, by mówić to, co myśli, pomimo przeszkód? Nie wiedziałam prawie nic o filozofii, ale podążyłam za swoją ciekawością, która doprowadziła mnie do tego tematu... a to oznaczało, że musiałam się wiele nauczyć!

W jednym z wywiadów mówiłaś, że zaczynasz pisać, gdy mało o czymś wiesz.

Możliwość uczenia się na każdym kroku sprawia, że naprawdę cieszy mnie bycie pisarką. Czasami przyciąga mnie obszar, o którym wiem bardzo niewiele, więc zaczynam go badać. To zawsze jest fascynujące, ponieważ dowiaduję się tak wiele. Miałam szczęście rozmawiać z ekspertami w dziedzinach, które badam. Ludzie byli bardzo hojni. Naprawdę otworzyli przede mną światy.

A jednak, prócz umiejscowienia fabuły w siedemnastowiecznym Amsterdamie i Londynie, zdecydowałaś się na jeszcze jedną perspektywę czasową. Poznajemy żyjącą współcześnie profesor Helen Watt, która odkrywa dokumenty z XVII wieku. Czy nie obawiałaś się, że książka stanie się dla czytelników nieprzystępna?

Tak, miałam takie obawy! Ale fascynuje mnie to, jak przeszłość i teraźniejszość na siebie oddziałują. Zawsze natykamy się na historię. I albo ją ignorujemy, albo się jej przyglądamy. Ale jeśli weźmiesz do ręki kawałek historii, aby na niego spojrzeć, to ruch należy do ciebie. Co zamierzasz z nią zrobić? Czy pozwolisz się jej zmienić? Czy pozwolisz, by to, czego dowiedziałeś się o historii, zmieniło twoje spojrzenie na świat, a nawet twoje działania? Wejście w historię XVII wieku bardzo mnie onieśmielało. Martwiłam się też, że będzie to trudne także dla czytelników. Jeśli spojrzysz na sposób, w jaki skonstruowałam książkę, zauważysz, że na początku rozdziały historyczne są bardzo krótkie – jedna strona, dwie strony. To wszystko. Spędzamy dużo czasu w teraźniejszości, aż do rozdziału 8., w którym w końcu poczułam, że czytelnik rozumie już wystarczająco dużo, abyśmy mogli wskoczyć obiema nogami do rozdziału, który dzieje się w pełni w XVII wieku.

Podczas pisania myślałam: O Boże, mam nadzieję, że czytelnicy za tym nadążą. W przeciwnym razie przestaną czytać! (śmiech).