Maciej Drzażdżewski, „Wprost”: Każda kolejna płyta to nowy rozdział w karierze i w życiu. Ile jest dziś w tobie Marysi z książki „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj”, a ile odważnej i bezkompromisowej Mery Spolsky?
Mery Spolsky: 70 procent Mery Spolsky, bo czuję, że przy płycie „EROTIK ERA” znika ten wstyd i – nie całkowicie, ale jednak – znika nieśmiałość. Jest dziś o wiele mniejsza, bo kiedy przyodziewam te wszystkie ciuchy BDSM, które przy tym albumie są modowym znakiem rozpoznawczym, to naprawdę dzieje się coś takiego ze mną i z moim umysłem, że czuję się znacznie bardziej pewna siebie.
Ta Marysia, która jest nieśmiała, zakompleksiona, mroczna i narzekająca, znika. Cieszę się, że wreszcie udaje mi się ją zniwelować, bo zawsze powtarzałam, że postać Marysi to jest, ktoś kogo w sobie nie lubię i ktoś kogo chciałabym z siebie na amen wyplewić. Nie wiem jednak, czy to do końca możliwe, bo każdy z nas ma w sobie taką mroczną stronę.
Poza tym, z jakiegoś powodu wolę, kiedy mówi się do mnie Mery, a nie Marysiu (śmiech).
Ok, to powiedz mi Mery, co powinna kobieta?