Termin „whistleblower” (sygnalista) ma długą tradycję – Amerykanie mówią, że już w XVII wieku oficerowie amerykańscy informowali o nieprawidłowościach na okrętach wojennych. Dziś potrzeba sygnalistów, ludzi informujących opinię publiczną o nieprawidłowościach, rośnie. W przestrzeni, w której roi się od fejk newsów, a media przestały pełnić rolę kontrolującą i często specjalnie nie nagłaśniają niewygodnych dla siebie spraw, whistleblowerzy są na wagę złota.
Gdyby Tyler Shultz i Erika Cheung, pracownicy Theranosa, nie stanęli wobec potęgi Elizabeth Holmes, być może nadal mielibyśmy do czynienia z biotechnologicznym oszustwem na skalę światową.
Dzięki Howardowi Wilkinsonowi, pracownikowi biura Danske Bank w Estonii, świat dowiedział się o defraudacji 230 mld dolarów płynących z Rosji do USA przez Estonię. Ostatni najgłośniejszy sygnalista to Chris Wylie, były dyrektor ds. badań w Cambridge Analytica, który opowiedział głośno światu o niewłaściwym wykorzystaniu danych przez Dolinę Krzemową i zmusił wiele firm z listy Fortune 500 do rewizji swoich praktyk w zakresie bezpieczeństwa cybernetycznego i prywatności użytkowników.
Podobnie było w Teatrze Dramatycznym. Gdyby nie znalazły się tam osoby, które odważyły się mówić o tym, co naprawdę kryje się pod hasłem „czułość w miejscu pracy” i „walka z patriarchatem” – może do tej pory bylibyśmy przekonani, że prawdziwa rewolucja odbywa się właśnie na scenie Dramatycznego.
Warto pokazać te cztery odważne kobiety, które sprzeciwiły się Kolektywowi. Oczywiście, wspierane przez swoich kolegów buntujących się przeciwko kulturze pracy narzuconej przez ekipę rządzącą Teatrem Dramatycznym.
Anna Cis: „Po siedmiu latach wręczono mi wypowiedzenie”
– Biorąc je do ręki powiedziałam, patrząc w oczy dwóm dyrektorkom: „Dziewczyny, co wy robicie ludziom? Opamiętajcie się!”. A one patrzyły na mnie z pogardą. Jedna z nich powiedziała: „Może już pani tu nie wracać”.
Specjalistka od BHP i ergonomii pracy. Od siedmiu lat współpracowała z Teatrem Dramatycznym. Jako pierwsza wysłała w październiku do Biura Kultury Miasta Stołecznego Warszawy pismo sygnalizujące i opisujące nieprawidłowości w Teatrze Dramatycznym. To ten dokument stał się przyczynkiem do dyskusji nad sposobem zarządzania Moniki Strzępki i Kolektywu.
– Skąd moje wyczulenie na krzywdę innych? Jestem absolwentką liceum medycznego, pracowałam w szpitalu i napatrzyłam się na cierpienie ludzi. To chyba wypracowało we mnie sporą spostrzegawczość na to, co się dzieje z człowiekiem poddanym ogromnemu stresowi. Jeżeli aktorka wychodzi z biura dyrektorki teatru, jest jej słabo i cała się trzęsie – to oznacza, że dzieje jej się krzywda. Jeżeli dorośli mężczyźni mają łzy w oczach po rozmowie z Kolektywem, a za dwie godziny mają się uśmiechać i zagrać wspaniały spektakl – to znaczy, że ich pracodawca nie traktuje ich z należytym szacunkiem i stosuje wobec nich przemoc. Doświadczenie i praca dla wielu firm i instytucji (Teatr Dramatyczny nie jest moim jedynym miejscem pracy) pozwalają mi na szybką ocenę, czy miejsce w którym jestem, jest dla pracowników zdrowe, bezpieczne i komfortowe, czy też należy go unikać, a właśnie takim miejscem stał się Teatr Dramatyczny. Nie mówię, że za poprzedniego dyrektora wszyscy emanowali szczęściem. Teatr także był niezgrany, ale był moim drugim domem, bo tak nazywaliśmy nasze miejsce pracy – mówi. I dodaje:
Pójście w kontrę wobec Kolektywu nie było sprawą łatwą, bo Monika Strzępka to symbol walczącego feminizmu i „czułego traktowania pracowników”, przyjaciółka dziennikarzy i polityków, nie tylko Ratusza. Ma rewelacyjny PR i jest nadzieją polskiego feminizmu.
– Kto będzie chciał słuchać, że ona (i jej koleżanki) stworzyły miejsce pracy, z którego ludzie uciekają na zwolnienia psychiatryczne. Nasze interwencje u polityków, rozmowy z nimi nie dawały rezultatów. Zdecydowałam się więc porozmawiać otwarcie z mediami (bez gwarancji, że jakikolwiek materiał się ukaże), ale także napisać otwarty list. Moje pismo skierowałam także do ZASP-u.Pewnie, że mogłam siedzieć cicho, ale widziałam też, że są łamane przepisy BHP, co narażało także widzów teatru na niebezpieczeństwo. Trudno jest nie reagować w takich sytuacjach. Do tego widziałam niespójność teatralnej koncepcji. Zawsze uważałam, że teatr dramatyczny jest teatrem środka, a co najważniejsze skupia wiele pokoleń – chodzą do niego także osoby starsze, ludzie o różnych zainteresowaniach i poglądach. Ta włączająca funkcja teatru była dla mnie ważna. Tymczasem do teatru weszła dyskryminująca ideologia – i ciężko było się z tym pogodzić. Pomyślałam sobie, że stopniowe wykluczanie widzów, wkrótce dotknie tez pracowników. I chyba się nie pomyliłam. Jasne, że mogłam odejść. Ale nie potrafiłam, bo widziałam dookoła krzywdę – ciągnie.
– Miałam niedawno sytuację pod Pałacem Kultury i Nauki. Przechodząc, zobaczyłam młodego człowieka opartego o ścianę. Wydawało mi się, że jest nieprzytomny. Podeszłam do niego, próbowałam nawiązać kontakt. Wezwałam pomoc, czekałam 10 minut na pogotowie. W tym czasie przechodziło mnóstwo osób, tylko dwie spytały czy pomóc. Nikt więcej nie zareagował.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.