Na Twoim profilu na mediach społecznościowych widnieje informacja: tworzę nowe światy. Co to dla Ciebie znaczy? Jak wyglądają te światy i kogo chciałbyś do nich zaprosić?
Tomasz Sabik: Nowe światy to te, w które czytelnik może się zanurzyć, siedząc na swoim ulubionym fotelu lub leżąc w łóżku. Dla mnie każda książka to nowy świat, inny niż ten, w którym żyjemy i to w literaturze jest najpiękniejsze. Eskapizm w czystej postaci. Kiedyś pamiętam, że rozmawialiśmy o mojej nowej książce i powiedziałem ci, że nie mogę tam napisać tego i tego, bo to do siebie nie pasuje a Ty odparłaś: a dlaczego nie? Skoro tworzysz nowe światy, to ty je tworzysz, tam nie ma reguł. Pisz to, co czujesz. I to bardzo dało mi do myślenia. Miałaś rację! Jak zawsze, oczywiście (śmiech).
A jak wygląda nowy świat, który stworzyłeś w powieści „Mój dom”?
Ten świat jest pełen mroku, ale pierwszy raz według mnie przebija się przezeń wiele światła. To podróż bardzo nostalgiczna, melancholijna. Główny bohater prowadzi swego rodzaju spowiedź przed samym sobą. Przeprowadza wiwisekcję własnego „ja”. Rozlicza się z przeszłością, nie próbuje się usprawiedliwiać, choć gdzieś tam szuka wybaczenia, szczególnie o swojej żony, Emilii. Podejmuje trudne decyzje i stawia tym samym pytanie Czytelnikowi – co ten by zrobił na jego miejscu, a zatem prowadzi z nim dialog. A pytania te są – przynajmniej według mnie- naprawdę trudne.
Jesteś kojarzony z pisarstwem gatunkowym, a widzę, że ta etykietka zaczyna Cię uwierać i w każdej kolejnej powieści coraz bardziej oddalasz się od grozy od której zaczynałeś. To przypadek, czy pewna prawidłowość?
To nie przypadek. Czuję, że z biegiem lat dojrzewam, choć to nie tak, że groza jest dla niedojrzałych. Ja zawsze w swoich książkach próbuję przemycić coś więcej, niż sam horror. Groza w moich powieściach jest tylko tłem, na pierwszy plan wysuwa nasze codzienne problemy lub problemy ludzi, którzy mijają nas codzienie na ulicach. Lecz zaczyna mnie ciągnąć w inne strony, może taka jest kolej rzeczy. Lubię niezbadane horyzonty. Rozwój ma wiele twarzy, są to często twarze nowe, które chcemy poznawać. Nie chciałbym być klasyfikowany tylko jako pisarz grozy. Chcę tworzyć właśnie te nowe światy, wymykać się ramom gatunkowym, dotrzeć do większej ilości osób, gdyż dobrze wiemy, że horror to środowisko jednak dosyć małe i zamknięte.
Przyznam, że już sam początek historii Edwarda intryguje: Mężczyzna w domu, gdzieś poza czasem, kobieta, która jest tam z nim nie do końca z własnej woli… to może być wstęp do wszystkiego, a i tak wszystko czego możemy się spodziewać okazuje się czymś zupełnie innym. To wynik precyzyjnego planu?
Jeśli mam być szczery, to nigdy swoich powieści nie planuję. Lubię sam siebie zaskakiwać. Postawiłem Edwarda w pewnej sytuacji i chciałem zobaczyć, jak sobie z nią poradzi. Nie umiem pisać według z góry nakreślonego planu. Nie wiedziałem nawet, jak książka się finalnie zakończy i to w pisaniu osobiście kocham najbardziej. To piękna przygoda iść ramię w ramię z głównymi bohaterami. Więc historia ta początek ma w moim sercu, tam też ma swój koniec. A własne serce i pióro to doskonały duet, który wierzę, że czytelnik dostrzeże i doceni.
„Mój dom” stoi gdzieś pomiędzy literaturą piękną a gatunkową, ale jest też a może przede wszystkim bardzo sentymentalną i osobistą podróżą do krainy dzieciństwa. Chyba żadnemu ze swoich bohaterów nie udzieliłeś tylu osobistych emocji. Czy w związku z tym czułeś większy dyskomfort tworząc postać Edwarda niż w przypadku kreowania postaci chociażby Roberta, czy Jakuba? A może przeciwnie: było Ci łatwiej?
Było mi łatwiej, gdyż łatwiej pisze się o tym, co siedzi w nas, gdyż te emocje dobrze znamy. Pamiętamy cięższe chwile. „Mój dom” to w dużej części moje osobiste rozliczenie się z przeszłością. Choć w większości swoje lęki i traumy już oswoiłem, to niejako dałem im drugie życie na kartach tej powieści. Tym samym myślę, że książka ta zyskała więcej duszy, niż moje poprzednie. Wpompowałem w nią dużo własnej krwi, a to zawsze czytelnik odczuje.
Kiedy widzę tytuł „Mój dom”, myślę o domu mojej babci z ogniem z kaflowego pieca. Przypominam sobie sytuacje, które kiedyś przerastały moje dziecięce rozumienie świata. Myślę, że dzieciństwo jest czasem pełnym czarnej magii wymierzonej w nas przez świat dorosłych i Ty tą czarną magią się posługujesz się przy pomocy postaci dziadka Edwarda. Wciąż zadaje sobie pytanie, kim jest ten człowiek, skąd przyszła do Ciebie jego postać i jakie jest jej zadanie.
Każde dzieciństwo jest pełne czarnej magii a w każdym domu mieszkają duchy. Dziadek w książce jest symbolem, pewnym katalizatorem wydarzeń, ma ogromny wpływ na małego Edwarda, który chłonie jego nauki a dziadek mu imponuje. Czy to mu wyjdzie na dobre? Tego wam zdradzić nie mogę. Postać dziadka była dla mnie najtrudniejsza do napisania, bo choć wzorowałem go na swoim prawdziwym, już nie żyjącym, to różnią się od siebie jednak diametralnie.
„Mój dom” przesiąknięty jest symbolami. Odwołuje się do magii, iluzji, ale nigdy dosłownie, nigdy wprost. Ciekawi mnie co symbolizuje Dama Kier. Od momentu jej pojawienia się odbieram ją jako swego rodzaju zły omen. Możesz zdradzić coś na jej temat?
Dama kier ma znaczenie dla mnie, gdyż kiedyś sam byłem „ofiarą” magika, który zresztą był dużą inspiracją do samej książki. Pomyślałem więc, że to dobry pomysł, aby to właśnie ta karta wybrzmiała w mojej powieści. Poza tym, dama kier sama w sobie nawiązuje także nieco do zakończenia historii, lecz oczywiście, nie chcę zdradzać zbyt wiele. Na pewno nie życzę nikomu, aby przypadkiem właśnie taką kartę znalazł w swoim domu (śmiech).
Twoja powieść mówi o tym w jaki sposób obraz rodzinnego domu, spuścizna przodków determinuje i oddziałuje na nasze przeszłe życie i życiowe wybory. Edward w symboliczny sposób wrósł w swój dom, albo dom wrósł w niego. Piszesz, że w starych domach, jak ten mieszkają duchy i wydaje mi się, że zdecydowanie nie masz na myśli wyskakujących z ciemnych korytarzy zjaw. Jakie duchy mieszkały w Twoim domu?
Nie, absolutnie nie o takie duchy chodzi. Tak samo jak w „Windzie” nie chodziło o windę. Duchy to nasze wewnętrzne demony, które straszą nas szczególnie nocą, gdy chcemy zasnąć. Próbują nam coś wtedy powiedzieć, ale czasem robią to szeptem, kołysząc do snu, a czasem wrzeszczą, nie pozwalając nam spać. Moje duchy zaglądają do mnie bardzo często, polubiły moje towarzystwo, ale mało z nich jest takich, które chcą, bym spał. Część z nich przelałem na kartki „Mojego domu” a część zachowałem na kolejne powieści, równie osobiste, jak ta. Każdy z nas ma swoje duchy, może niektóre czytelnicy rozpoznają woje właśnie w mojej najnowszej powieści?
„Mój dom” jest przesiąknięty bardzo żywymi emocjami. Scena o której wciąż myślę, to ojciec Edwarda pozostawiony w pustce ruin małżeństwa i ten mały chłopiec, który nie rozumie, a bardzo by chciał. Gdzie jest teraz ten chłopiec? Udało mu się zrozumieć?
Udało. Ten chłopiec sam zostawił za sobą zgliszcza, sam popełnił wiele błędów. Teraz rozumie więcej, niż wtedy, bo umysł dziecka jest jak gąbka, która nie jest zdolna wchłonąć wszystkiego. Myślę też, że każdy medal ma dwie strony. Zostałem pozbawiony szczęśliwego dzieciństwa, ale dzięki temu dorosłem szybciej, mam o czym pisać, zdobyłem wiele doświadczenia. To z pewnością mnie ukierunkowało jako dorosłego mężczyznę. Nie mam obecnie żalu do nikogo, bo sam rozumiem, że życie lubi płatać figle i nie na wszystko mamy wpływ.
Z Tomaszem Sablikiem rozmawiała Ewa Stykowska (biblia_horroru)