Katarzyna Żak: Tego boję się najbardziej. Badam się regularnie

Katarzyna Żak: Tego boję się najbardziej. Badam się regularnie

Katarzyna Żak
Katarzyna Żak Źródło: PAP / FOTON
– Badam się regularnie, na wszystkie sposoby, co kilka miesięcy, bo to, czego najbardziej się boję, to nieuleczalna choroba – to przeraża mnie najbardziej, a życie choć tak fajne, jest nieprzewidywalne – mówi Katarzyna Żak.

Katarzyna Burzyńska-Sychowicz: Mówi pani, że ma w sobie niemieckie wychowanie. Co to znaczy?

Katarzyna Żak: Ja dopiero jako dorosła kobieta zrozumiałam, co znaczy wychowywać się w byłym zaborze pruskim. Mieszkałam w Toruniu, przy uliczce z małymi domkami zgrupowanymi w osiedle. Obowiązywało tam niepisane niemieckie prawo porządku: wiadomo było, że jak przychodziła sobota, to zamiatało się chodnik, dbało o kwiaty przed domem, nie wywieszało prania od strony ulicy, żeby wizerunek okolicy był klarowny i przejrzysty. Część naszych sąsiadów to byli ludzie, którzy przed wojną chodzili do niemieckich szkół, mówili po niemiecku; mieli ten porządek wpojony. Mieszkanie w Toruniu tego mnie nauczyło. Już jako mała dziewczynka myślałam sobie, że będę chciała, żeby kiedyś w moim domu też tak błyszczało.

I błyszczy?

Staram się, choć to nie jest nadrzędna dla mnie sprawa. Aczkolwiek koleżanki i znajomi śmieją się ze mnie; jak np. co jakiś czas organizuję babskie wyjazdy, to dziewczyny wiedzą, że nie daj Bóg któraś chce powkładać brudne naczynia do zmywarki! Ja robię to najlepiej, najsprawniej i najbardziej ekonomicznie. I najlepiej sprzątam.

Pani dom był konserwatywny?

Tak. Mój ojciec był bardzo surowy w stosunku do nas, dzieci, bo jego ojciec też taki był. Dziadek był krawcem-mistrzem, miał swoich uczniów i bardzo szybko gonił mojego tatę do pracy w zakładzie. Tata musiał zamiatać skrawki, segregować je, a także prasować poprawione rzeczy. Jak zrobił to dobrze, dostawał jakieś zaskórniaki – od dziecka był nauczony, że, żeby coś dostać, trzeba się zaangażować, mieć swój wkład. Bardzo szybko został też oddany do szkoły katolickiej z internatem. Ojciec bardzo dużo od niego wymagał i to się przeniosło na nasze wychowanie, powodując, że często dochodziło między nami do ostrej wymiany zdań – ja mu się stawiałam. To wszystko sprawiało, że szybko chciałam się usamodzielnić i wyprowadzić z Torunia, bo tam miałam całą listę obowiązków.

Jeśli nie zrobiłam porządków w całym domu w sobotę, nie mogłam wyjść spotkać się ze znajomymi, jeśli gdzieś się wybierałam, miałam sztywno ustalone godziny powrotu, musiałam też opiekować się 5 lat młodszym bratem: przyprowadzać go ze świetlicy, a wcześniej – odbierać z przedszkola. To było dla mnie trudne, tym bardziej, że widziałam, że rówieśnicy mają większą swobodę.

Jaka w tej układance była rola mamy?

Mama dawała wszystko to, co kobieta dać powinna: ciepło, zrozumienie, przytulenie i rozmowę. Dostawałam też od niej jakieś drobne pieniądze tak, żeby tata nie widział. Mama trochę luzowała mi domową przestrzeń, ale przede wszystkim dawała mi ogrom miłości i poczucia, że fajnie być kobietą.

Dlaczego w tamtych czasach fajnie było być kobietą?

Artykuł został opublikowany w 36/2024 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.