Marta Byczkowska-Nowak: Twój drugi film, „Pod wulkanem”, który kilka dni temu zainaugurował 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, został polskim kandydatem do Oscara. Jaki film chciałeś zrobić, a jaki zrobiłeś?
Damian Kocur: Zrobiłem taki film, jak chciałem, ale inny, niż planowałem, to chyba jest najlepsza odpowiedź. Myślę, że trzydzieści procent tego, co można zobaczyć w filmie, różni się od tego, co było w planach. To dobrze, nigdy nie robi się filmu w stu procentach odpowiadającego założeniom, czasem on wychodzi gorszy, czasem lepszy.
Scenariusz „Pod wulkanem” zmieniał się w trakcie zdjęć, to już chyba zresztą u mnie tradycyjne. Początek i zakończenie są zupełnie inne od tych zapisanych w scenariuszu złożonym do PISF-u.
Scena zamykająca film powstała zupełnie przypadkowo i okazała się na tyle mocna i ważna dla wszystkich na planie, dla bohaterek, że uznaliśmy, że trzeba w to iść. Dla mnie robienie kina nie polega na fotografowaniu tekstu, realizowaniu go za wszelką cenę, to jest nudne. Staram się podążać za rzeczami, które wydają się żywe, prawdziwe, iść za tym, co okazuje się mocniejsze.
Czułem to wyraźnie również w trakcie tych zdjęć, szło nam na tyle dobrze, że był czas na improwizację, szukanie innych wektorów.
Nominacja do Oscara na pewno jest ważna dla filmu ze względów promocyjnych, może przyciągnąć widza. Dla mnie jest dużym wyróżnieniem, zupełnie się tego nie spodziewałem, ale cieszę się, choć nie wiem czy to jest oscarowy film. Myślę, że jest za skromny, zbyt autorski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.