Paulina Zaborowska, „Wprost”: Co skłoniło panią do napisania książki o Małgorzacie Braunek?
Joanna Podsadecka: Nie będę ukrywać, że dostałam taką propozycję wydawniczą. Przyjęłam ją, ponieważ od samego początku czułam, że Małgorzata Braunek jest osobą, która może być inspiracją dla bardzo wielu ludzi, przede wszystkim kobiet, które za jej przykładem będą wyzwalać się spod rozmaitych ciśnień i presji, którym podlegają.
Katalizatorem zmian może być przykład osoby, która szła pod prąd, nie zważając na krytykę, i doszła do punktu, w którym znalazła szczęście i spełnienie.
Była to osoba bardzo bezkompromisowa, która walczyła o swoje. I myślę, że to jest podwójnie ważne w dzisiejszych czasach, szczególnie dla młodych dziewcząt, które muszą odnaleźć gdzieś w życiu swoją drogę, a wpaja się im, że muszą być doskonałe w pracy, muszą być doskonałymi matkami, partnerkami…
Nie można być doskonałym we wszystkim. Życie to jest sztuka wyborów. Wydaje mi się, że życie Małgorzaty może czytelnikom pomóc sformułować ważne pytania albo zadawać sobie je częściej. O to, co się we mnie żarzy. Czy to miejsce, w którym jestem, jest tym, w którym naprawdę chcę być? Czy ci ludzie dookoła to są prawdziwie moi ludzie? Czy nie tkwię w klatce cudzych oczekiwań? Co bym zrobiła, gdybym się nie bała? Uważam, że biografia Małgorzaty Braunek jest książką o wolności i o odwadze sięgania po swoje marzenia.
Jest w niej szereg zagadnień związanych z życiem duchowym, artyzmem, środowiskiem filmowym. Ale przede wszystkim jest to opowieść o poszukiwaniu samej siebie. O dziewczynie, która nie lekceważyła tego, co w niej płonie. Pisząc, miałam nadzieję, że czytelnicy się zainspirują jej poszukiwaniami.
Kiedy czytałam pani książkę, punktem zwrotnym w ocenie postaci Małgorzaty była jej odważna decyzja, zrezygnowanie z tego, co mała miała przed sobą w zawodowym aspekcie, na poczet rozwijania drogi duchowej.
Decyzja o odejściu od aktorstwa nie została podjęta w pięć minut. Braunek odeszła od niego w 1980 roku. Zaczęła medytować w 1979, ale całe lata siedemdziesiąte dla niej i jej otoczenia były czasem poszukiwań. Słuchania Doorsów, Pink Floydów, czytania hinduskiej filozofii, popalania trawy, interesowania się psychologią i filozofią zen. Ona czuła, że presje związane z karierą aktorską zaczynają ją przygniatać. Dołóżmy do tego ogromną popularność i to, jakie cienie ona generuje.
Małgorzata Braunek była bardzo młodą osobą, kiedy weszła w ten świat. Decyzję o odejściu z aktorstwa podjęła po czasie uniesień związanych z działalnością na rzecz Solidarności. Wprowadzenie stanu wojennego ugruntowało w niej przekonanie, że są rzeczy na świecie o wiele ważniejsze od sławy i blichtru.
Andrzej Żuławski, jej były partner, który nigdy nie pogodził się z tym, że zrezygnowała z aktorstwa, uważał, że buddyzm zabrał Polsce wielki aktorski talent. Nie mógł tego odżałować. A ona była przekonana, że aby dotrzeć głębiej, musi odrzucić to, co zewnętrzne, co jest tylko powłoką, mniej wartą niż to, czego dozna później.
Odejście od aktorstwa nie było ucieczką? To było poszukiwanie drogi do zrozumienia samej siebie?
Tak. Wielu ludzi jej nie rozumiało. Mówiono, że oszalała, odchodząc w czasie, kiedy jej kariera była rozpędzona.