Maciej Drzażdżewski: Słuchając twojej najnowszej płyty, dość często spoglądałem za okno i pomyślałem sobie, że naprawdę musisz lubić jesień.
Kaśka Sochacka: Lubię. W tym roku jest w dodatku piękna i słoneczna. Uwielbiam te kolory, nastrój zadumy i melancholii. Chyba nikogo, kto zna moje piosenki, nie powinno to dziwić.
Przed rozmową spojrzałem na daty premier twoich poprzednich wydawnictw i przyznam, że trudno mi w to uwierzyć. Odnoszę wrażenie, że twoja muzyka jest z nami już bardzo długo, a tymczasem, okazuje się, że od premiery „Cichych dni” minęły zaledwie trzy lata. Od momentu tego długo wyczekiwanego debiutu, pędzisz w niesamowicie szybkim tempie.
Faktycznie! Bardzo długo czekałam na tę pierwszą płytę, ale kolejne elementy przyszły znacznie szybciej. Rok 2021, kiedy wydaliśmy „Ciche dni” i „Ministory”, był bardzo intensywny pod kątem pracy w studio. Przez kolejne dwa lata pojawiały się jakieś pojedyncze utwory, dużo koncertowaliśmy, a teraz mamy „Tę drugą”.
Odczuwam, że pędzę. Przy końcu pracy nad płytą wiele osób pytało mnie o to, jak się czuję z tym tempem. Powoli zaczęło do mnie docierać, że ciągle jestem w biegu. Najpiękniejsze jednak jest to, że ktoś czeka na nowe piosenki.
Tych, którzy czekają jest bardzo dużo. Podczas naszej ostatniej rozmowy mówiłaś, że wciąż trudno ci uwierzyć w to wszystko, co się wokół ciebie wydarzyło. Dziś spotykamy się, w momencie, w którym masz za sobą do cna wyprzedane trasy koncertowe, na koncie kilka Fryderyków i status jednej z najważniejszych artystek polskiej sceny muzycznej. Czy nadal nie potrafisz się odnaleźć w tej sytuacji?
To wygląda tak, że ty mi teraz o tym mówisz i tylko dlatego, że to od ciebie słyszę, to to do mnie jakoś dociera, bo na co dzień to mi nawet nie przychodzi do głowy. Dużo się zmieniło. Sale, w których gramy koncerty, są dużo większe, niż kiedyś. Fakt, że te koncerty się wyprzedają, wzrusza.
Jednocześnie pojawia się też taka myśl, że to jest sen, który kiedyś się skończy, bo przecież musi się kiedyś skończyć. Właśnie dlatego, mając tę świadomość, staram się czerpać z niego pełnymi garściami i najzwyczajniej się tym cieszyć.
Miejsca, w których grasz robią się coraz większe. Miniony rok pokazał, że polscy artyści potrafią z powodzeniem zapełniać stadiony. Ale, czy trochę na przekór tym trendom, nie tęsknisz za koncertami w kameralnych salach i tą intymną atmosferą?
Wciąż gramy takie koncerty. To nie jest tak, że na jesiennej trasie, którą gramy teraz i której zwieńczeniem jest Torwar, nie gramy koncertów dla np. 500 osób, ale rzeczywiście sale koncertowe są obecnie dużo większe, niż kiedyś. Torwar to na pewno będzie dla mnie przeżycie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.