Ottoich to artysta wizualny, autor komiksów i niezależny twórca. Jego prace balansują na granicy narracji, eksperymentu i refleksji nad rzeczywistością. Od ponad dekady publikuje swoje dzieła w sieci, konsekwentnie rozwijając unikalny język artystyczny. Jego najnowszy projekt – „Zardzewiały Tankowiec” – to nie klasyczny komiks, a dzieło naukowo-filozoficzne i sztuka skierowana do dorosłych odbiorców.
Aleksandra Cieślik, „Wprost”: Przedstawiasz się jako twórca komiksów, malarz i rzeźbiarz. Która z tych artystycznych form najbardziej pozwala ci się spełniać?
Ottoich: Grafika. Grafika, ponieważ tak naprawdę nie uważam się ani za malarza, ani za rzeźbiarza.
To dlaczego tak piszesz?
Czasami się tym zajmuję, ale najważniejsze jest to, że uważam siebie przede wszystkim za twórcę opowieści i historii, które chcę przekazać. To jest po prostu moja forma narracji. Uwielbiam rysować. Niektórzy mówią, że nie potrafię, ale i tak to robię, więc to wystarczy. Komiks jest dla mnie najbliższą formą ekspresji.
W komiksie możesz się obronić nawet, jeśli ktoś powie, że rysunki są brzydkie. Możesz odpowiedzieć: „Ale to taki zamysł”.
No właśnie! Wiesz, jaka była najdziwniejsza recenzja „Tankowca”? „Absolut spotyka Polskę B”.
Dlaczego Polskę B? Chodzi o podrzędne bary, postaci spod ciemnej gwiazdy obecne w komiksie?
Tak, chodzi o klimat rysunków, bardzo polskie detale, sylwetki, wnętrza, całą estetykę, ten smutek, te samochody. Wszystko jest osadzone w końcówce lat 90. i odzwierciedla wyobrażenia o luksusie z tamtego okresu. Ludzie odbierają to jako obraz Polski B, choć osobiście nie lubię tego określenia. Ale sama interpretacja jest ciekawa.
To prawda. Z jednej strony masz tam filozoficzne, egzystencjalne dialogi, a z drugiej obrazy niosące inny przekaz.
O to, to.
W twojej twórczości widać szeroki wachlarz tematyczny: „Dwa gwoździe”, „Otwarta turma”, „827”. Skąd tyle historii do opowiedzenia?
Mam mnóstwo pomysłów. Gdybym mógł, cały czas bym rysował i tworzył komiksy. Już teraz pracuję nad kolejnymi. Ale mimo różnorodności tematów, jest jeden główny wątek, który wszystko łączy. Uwielbiam stare opowieści, które ludzie kiedyś przekazywali sobie nawzajem i uważali za ważne. Chcę je na nowo opowiadać, abyśmy mogli poczuć to samo, co oni.
I zastanowić się, gdzie jesteśmy jako ludzkość?
Właśnie. I myślę, że paradoksalnie jesteśmy w tym samym miejscu. Kiedyś wiele rzeczy tłumaczono przez gnostycyzm. Uważano, że żyjemy w klatce stworzonej przez złego boga, a materialność nas ogranicza. Teraz nauka daje nam inne narzędzia do badania świata, ale wciąż szukamy odpowiedzi na te same pytania.
Myślisz, że kiedykolwiek uda nam się je znaleźć?
Mam nadzieję, że nie.
Dlaczego?
Myślę, że nie jesteśmy gotowi na prawdziwe odpowiedzi. Jeśli zobaczymy coś innego, czy będziemy mogli nadal nazywać się ludźmi? Czy pozostaniemy sobą?
To właśnie pytania, które pojawiają się w „Tankowcu”.
Zgadza się. I w moich poprzednich komiksach też przewijały się podobne motywy. Fascynuje mnie, jak bardzo chcemy przekroczyć pewne granice i co to dla nas oznacza. Uważam, że ludzkość powinna się rozwijać, ale jednocześnie powinniśmy sobie zadać pytanie...
Czy jesteśmy gotowi na tej rozwój?
I gdzie leży granica? A może tej granicy wcale nie ma? Może nie jesteśmy w stanie jej dostrzec ani do niej dotrzeć?
Wypisałam sobie kilka cytatów z komiksu. „Nasz instytut bada tajemnice percepcji. Poczyniliśmy spore postępy w nauce zajmującej się postrzeganiem. Rzeczywistość zależy wprost od naszej percepcji – bez niej sama rzeczywistość nie istnieje”. Ten fragment mnie uderzył. Na ile jesteś w tym obecny?
Nie lubię oddzielania twórcy od jego dzieła. Dla mnie sztuka polega na dzieleniu się tym, co najbardziej mnie porusza lub fascynuje. Ta bohaterka mogłaby powiedzieć te słowa, bo ja sam w nie wierzę. Istnieją naukowe podstawy, które je potwierdzają, ale równie mocno wynikają one z moich innych zainteresowań – zwłaszcza okultyzmu. Fascynują mnie stare księgi, lubię je czytać i badać.
Większość z nich nie jest już objęta prawami autorskimi, bo pochodzą ze średniowiecza, a teraz można je znaleźć w polskich tłumaczeniach. To, za co kiedyś palono ludzi na stosie, dziś można spokojnie czytać w domowym zaciszu.
Zawsze mnie to ciekawiło. I doszedłem do pewnego wniosku – demony nie istnieją, nie ma białej magii, nic nie przybędzie. To rozczarowujące, ale jednocześnie fascynujące. Bo te księgi nie uczą przywoływania demonów – one uczą, jak uwierzyć w siebie, jak kształtować swoją indywidualność, jak poprzez siebie wpływać na świat. I właśnie dlatego w feudalnej Europie te idee były tak groźne – bo feudalizm nienawidził indywidualizmu.
Łatwiej rządzić stadem niż jednostkami.
No oczywiście.
Zwłaszcza takim stadem, które nie zadaje pytań.
Tak. Dlatego te księgi były niebezpieczne. Były wyrwą w ówczesnym świecie. Często je tłumaczę i ilustruję, żeby pokazać, z czym ci ludzie się mierzyli. Oni chcieli rozbić feudalny porządek, wprowadzając element anarchii. Myślę, że zasługują na pamięć i szacunek.
To, co mówisz, brzmi niemal jak podstawy współczesnej psychoterapii. Dziś na terapii ludzie zadają sobie podobne pytania. A kilka wieków temu za takie myślenie można było trafić na stos.
To niewiarygodne. Dam ci przykład. Jest taka księga, „Mały Czerwony Smok”, którą kiedyś przeczytałem. Byłem w szoku, bo miała uczyć, jak przywoływać demony i kształtować rzeczywistość. Spodziewałem się klasycznych rytuałów: narysuj krąg, wypowiedz inkantację. I owszem, takie rzeczy tam są. Ale na przykład instrukcja tworzenia różdżki wygląda tak: Idziesz do lasu i znajdujesz brzozę. Wracasz do domu. Tuż przed zachodem słońca wracasz do tej brzozy i czekasz całą noc, aż wzejdzie słońce. Wtedy odcinasz gałązkę specjalnym nożem, umazanym twoją własną krwią. Potem idziesz do kowala, który musi przekuć ten nóż w okucie różdżki. Dopiero wtedy jest gotowa do użycia.
Oczywiście – to nie zadziała. Ale jeśli naprawdę spędzisz całą noc w lesie, a potem będziesz się ukrywać z kowalem, to nikt ci nie wmówi, że ta różdżka nie ma mocy.
Tak właśnie działały stare rytuały. To były ćwiczenia, które zmieniały człowieka, sprawiały, że zaczynał postrzegać siebie jako podmiot wpływający na świat.
To brzmi jak schemat, który można przełożyć na dzisiejsze życie. Na codzienne nawyki, na pracę, zdrowie, relacje.
Bez dwóch zdań. To forma programowania siebie. Dlatego kiedy to odkryłem, byłem w szoku. W doktrynach magicznych często powtarza się jedno zdanie: prawdziwa magia tkwi w tobie. To nie jest new-age’owe mambo-jumbo, to nieustanne przypominanie, że to my kreujemy rzeczywistość.
I trudno się z tym nie zgodzić. Kiedy spojrzysz na swoje życie jak na zbiór przypadków, okazuje się, że wszystko składa się w logiczną całość.
Właśnie tak.
„Tankowiec” porusza temat samobójstwa, zdrowia psychicznego i wsparcia w trudnych chwilach. Ten wątek wybrzmiewa szczególnie w historii Magdy. Czy to też temat ci bliski?
Uważam, że filozofia, okultyzm, a także pytania, które zadają filozofowie i twórcy, to rzeczy, które mogą pochłonąć człowieka do tego stopnia, że zatraci on kontakt z rzeczywistością. Może przestać dostrzegać ludzi wokół siebie, stracić więzi. Dla mnie to był ważny sygnał ostrzegawczy – że relacje międzyludzkie są równie istotne, co wiedza i poszukiwanie odpowiedzi.
Czyli chodzi o to, żeby się w tym nie zatracić?
Tak. I „Tankowiec” w dużej mierze o tym właśnie opowiada. To nie tylko historia o filozofii i postrzeganiu rzeczywistości, ale także o relacjach – o tym, jak istotne jest wzajemne zrozumienie i wsparcie.
„Patrz, czuj, kreuj”. Te słowa pojawiają się na początkowych stronach „Tankowca”. Które z nich jest ci najbliższe?
Kreuj. To dla mnie najważniejsze. Mam nadzieję, że ludzie, którzy będą czytać „Tankowiec” sami odkryją znaczenie tych słów i ich interpretacja będzie dla nich osobistą podróżą. Nie chcę im psuć tej zabawy.
Czytaj też:
30+ najlepszych seriali HBO w historii. Wszystkie z listy są na MaxCzytaj też:
Najwyżej oceniane filmy HBO – wybieramy TOP 20. Znajdziecie je na Max