Świetne kino akcji, które nieudolnie próbuje podszywać się pod political fiction. Dlatego "Jestem legendą" do legendy kina na pewno nie przejdzie.
Film ma imponujący początek. Nowy Jork, w którym szero-kie autostrady zarosły trawą, a po ulicach – zamiast pieszych – spacerują antylopy, poraża niezwykle rzeczywistą wizją wymar-łego miasta. Ten kasandryczny wstęp od razu wprowadza nas w stan oczekiwania na coś niezwykłego. I w tym kierunku, w kie-runku wydarzeń epokowych, sytuacji, gdy ważą się losy ludzko-ści, reżyser Francis Lawrence prowadzi swój film, podobnie jak w swej poprzedniej produkcji "Constantine". Komu jak komu, ale temu reżyserowi na pewno nie można zarzucić braku rozmachu przy kręceniu filmów.
W kreśleniu mesjanistycznych wizji Lawrence’owi nie prze-szkadza nawet minimalizm w obsadzie. Jedyną rolę gra tutaj Will Smith, który wciela się w kogoś na kształt Robinsona Cruzoe w pustym Nowym Jorku. Miasto jest do tego stopnia opuszczone, że główny bohater nie ma nawet swego Piętaszka – tę rolę spełnia więc wilczur Sam. Ale ta pustka nie przeszkadza. Smith okazuje się na tyle sprawnym aktorem, że jest sobą w stanie zapełnić cały kadr filmu przez prawie półtorej godziny. W ten sposób otrzymuje bardzo sprawne, efektowne i świetnie zrealizowane kino akcji w konwencji science-fiction. Na pewno "Jestem legendą" nie jest wielkim filmem – ale rozrywki dostarcza pierwszorzędnej.
Całość kładzie niestety końcówka. Reżyser ewidentnie nie wiedział, jak umiejętnie spointować swe dzieło, w związku z tym zaczął nawiązywać do polityki. Wykorzystał tutaj niezwykłą po-pularność w USA Baracka Obamy i zaczął snuć między nim a Willem Smithem paralele. Wynika z nich, że Obama zostanie pre-zydentem… ale w 2012 roku. Grubymi nićmi to szyte i rozmienia cały koncept filmu na drobne. Szkoda tego – bo mogło być na-prawdę nieźle.
Agaton Koziński
"Jestem legendą" ("I Am Legend"), reż. Francis Lawrence, USA, 2007
W kreśleniu mesjanistycznych wizji Lawrence’owi nie prze-szkadza nawet minimalizm w obsadzie. Jedyną rolę gra tutaj Will Smith, który wciela się w kogoś na kształt Robinsona Cruzoe w pustym Nowym Jorku. Miasto jest do tego stopnia opuszczone, że główny bohater nie ma nawet swego Piętaszka – tę rolę spełnia więc wilczur Sam. Ale ta pustka nie przeszkadza. Smith okazuje się na tyle sprawnym aktorem, że jest sobą w stanie zapełnić cały kadr filmu przez prawie półtorej godziny. W ten sposób otrzymuje bardzo sprawne, efektowne i świetnie zrealizowane kino akcji w konwencji science-fiction. Na pewno "Jestem legendą" nie jest wielkim filmem – ale rozrywki dostarcza pierwszorzędnej.
Całość kładzie niestety końcówka. Reżyser ewidentnie nie wiedział, jak umiejętnie spointować swe dzieło, w związku z tym zaczął nawiązywać do polityki. Wykorzystał tutaj niezwykłą po-pularność w USA Baracka Obamy i zaczął snuć między nim a Willem Smithem paralele. Wynika z nich, że Obama zostanie pre-zydentem… ale w 2012 roku. Grubymi nićmi to szyte i rozmienia cały koncept filmu na drobne. Szkoda tego – bo mogło być na-prawdę nieźle.
Agaton Koziński
"Jestem legendą" ("I Am Legend"), reż. Francis Lawrence, USA, 2007