Ale warto było, bowiem "Asterix na olimpiadzie" dorównuje poprzednikowi. Mamy tutaj dokładnie te same triki, które przyczyniły się do sukcesu części o Kleopatrze: zabawne gagi, gierki słowne, popkulturowe nawiązania. Do tego imponujący rozmach reżysera oraz wyśmienite aktorstwo (jedynie Clovis Cornillac w roli Asterixa jest drewniany – ale to też już tradycja, taki sam był w poprzednich częściach). Czego trzeba więcej do sukcesu? Niczego – dlatego "Asterix na olimpiadzie" jest skazany na kolejki przed kinami.
Boję się jednak, że to może być ostatnia część tej serii, która będzie tak wyśmienicie bawić widzów. Twórcy tego filmu dobrze wiedzieli, że kręcą rewelacyjny film. Czuje się, że na planie filmowym także fantastycznie się bawili. Ale chwilami przeradza się to wręcz w arogancję, bijącą z niektórych fragmentów produkcji. To zły znak. Dla filmowca nie ma niczego gorszego niż przekonanie o własnym geniuszu. Jeśli nie nabiorą odrobiny pokory przed rozpoczęciem prac nad następną częścią, to z filmu mogą zniknąć wszystkie subtelności, które są siłą przygód Asterixa w Egipcie i na Olimpie. A wtedy ten komiks całkowicie upodobni się do swych amerykańskich odpowiedników; będziemy mieli tylko dowcipy wulgarnie nawiązujące do drugorzędnych cech płciowych kobiet i mężczyzn. W USA to by się pewnie spodobało. Ale od Francuzów należy oczekiwać więcej,
"Asterix na olimpiadzie" ("Astérix aux jeux olympiques"), reż. Thomas Langmann, Frédéric Forestier, Francja/Hiszpania/Niemcy, 2008