Andriej Zwiagincew to najlepszy spadkobierca kina Krzysztofa Kieślowskiego. I tej opinii nie zmienia nawet nie do końca udane „Wygnanie”.
Siłę tego filmu czuć już od pierwszych kadrów. Samotne drzewo. Lekki skręt kamery i w oddali widzimy samochód sunący po polnej drodze. Auto pędzi w naszą stronę. Po chwili mija drzewo, kamerę i znika z kadru. Cięcie. Ten sam samochód mknie teraz w rzęsistym deszczu obwodnicą dużego miasta. Za nim migają nam fabryki, hale produkcyjne, bocznice kolejowe. Opuszczony szlaban. Kamera najeżdża na przednią szybę samochodu. Gdy kolejny ruch wycieraczek odgarnie z niej wodę, widzimy nieziemsko zmęczoną twarz mężczyzny. Wszystko odbywa się bez słowa – ale z ekranu bije taka siła, że nie da się odwrócić oczu.
To jest właśnie kino Zwiagincewa. Ten reżyser niezwykle oszczędnie szafuje środkami, jakie daje mu kamera – ale ten minimalizm stał się jego znakiem rozpoznawczym, jego pomysłem na kino. A kręcenie niedopowiedzianych scen daje możliwość wielorakich interpretacji – idealnie więc pasuje do tematyki podejmowanej przez reżysera. Jego debiut, „Powrót", to historia relacji ojca z dwoma synami, których nie widział kilka lat. Film nakręcony w minimalistycznej manierze natychmiast wyniósł Zwiagincewa do grona najwybitniejszych reżyserów europejskich.
„Wygnanie", niestety, nie dorównuje poziomem „Powrotowi”. Zwiagincew w nim przekombinował. Za dużo jest symboli, sugestii, za mało zwykłej kinowej opowieści – takiej jak chociażby wspólna podróż ojca z synami w „Powrocie”. Ale „Wygnanie” to porażka tylko z powodu źle dobranych proporcji. Reżyser ma niezwykły talent do kreślenia filmowych bohaterów, tworzenia bardzo silnych kadrów, czy budowania atmosfery. Jeśli wyciągnie wnioski z „Wygnania” i następny film odrobinę uprości, to może on być perełką na miarę „Przypadku” Kieślowskiego.
„Wygnanie" („Izgnanie”), reż. Andriej Zwiagincew, Belgia/Rosja, 2007
To jest właśnie kino Zwiagincewa. Ten reżyser niezwykle oszczędnie szafuje środkami, jakie daje mu kamera – ale ten minimalizm stał się jego znakiem rozpoznawczym, jego pomysłem na kino. A kręcenie niedopowiedzianych scen daje możliwość wielorakich interpretacji – idealnie więc pasuje do tematyki podejmowanej przez reżysera. Jego debiut, „Powrót", to historia relacji ojca z dwoma synami, których nie widział kilka lat. Film nakręcony w minimalistycznej manierze natychmiast wyniósł Zwiagincewa do grona najwybitniejszych reżyserów europejskich.
„Wygnanie", niestety, nie dorównuje poziomem „Powrotowi”. Zwiagincew w nim przekombinował. Za dużo jest symboli, sugestii, za mało zwykłej kinowej opowieści – takiej jak chociażby wspólna podróż ojca z synami w „Powrocie”. Ale „Wygnanie” to porażka tylko z powodu źle dobranych proporcji. Reżyser ma niezwykły talent do kreślenia filmowych bohaterów, tworzenia bardzo silnych kadrów, czy budowania atmosfery. Jeśli wyciągnie wnioski z „Wygnania” i następny film odrobinę uprości, to może on być perełką na miarę „Przypadku” Kieślowskiego.
„Wygnanie" („Izgnanie”), reż. Andriej Zwiagincew, Belgia/Rosja, 2007