Bracia Joel i Ethan Coen są w światowym kinie prawdziwym fenomenem. Od 20 lat kręcą wciąż ten sam film, i od 20 lat robią to w taki sposób, że każda kolejna odsłona ich ludzkiej tragifarsy wnosi coś nowego do dyskusji o rzeczach fundamentalnych. Najnowszy film braci nie kosztował wprawdzie tyle co „Avatar” Camerona, a mimo to nie jest bez szans w walce o Oskara. W odróżnieniu od „Avatara” jest bowiem filmem o czymś.
„Serious man" (film nie ma jeszcze polskiego tytułu ponieważ z jakiejś tajemniczej przyczyny w polskich kinach pojawi się w połowie 2010 czyli… pół roku po amerykańskiej premierze) opowiada historię współczesnego Hioba. No, może nie do końca współczesnego, bo rzecz rozgrywa się w USA, w latach 50-tych. Główny bohater filmu, Larry Gopnik jest pobożnym Żydem. Szykuje się do bar micwy syna, czeka na otrzymanie upragnionego etatu na uczelni, na której wykłada fizykę i wiedzie zwyczajne, spokojne życie. I wtedy – niczym Hiob – zostaje wystawiony na próbę.
Na sympatycznego Larry’ego zwalają się kolejno wszelkie możliwe nieszczęścia. Żona oświadcza mu, że ma zamiar rozpocząć nowe życie z przyjacielem domu co dla Larry’ego ma oznaczać natychmiastową wyprowadzkę do motelu. Na uczelni student próbuje wręczyć mu łapówkę w zamian za zaliczenie, a kiedy Larry odmawia i donosi o łapówce ojciec studenta… grozi mu sądem za zniesławienie swojego syna. W dodatku do władz uczelni docierają anonimy kwestionujące kompetencje naszego bohatera jako wykładowcy. Jakby tego było mało kuzyn Larry’ego, Arthur, ma kłopoty z policją ze względu na swoje problemy z hazardem oraz swój homoseksualizm (tak, tak – to USA w latach 50-tych, homoseksualizm jest nielegalny). Jednym słowem świat wali się Larry’emu na głowę.
Larry jak każdy człowiek w takiej sytuacji zadaje sobie egzystencjalne pytanie: „Dlaczego?". I odpowiedzi chce szukać w judaizmie, a więc kieruje kroki do kolejnych rabinów. Tu jednak czeka go rozczarowanie – nie dość że żaden mu nie pomaga to jeszcze jeden opowiada mu jakąś groteskową historię o parkingu, drugi jeszcze bardziej groteskową historię o dentyście i jego przygodzie z zębami pewnego pacjenta, a trzeci w ogóle go nie przyjmuje gdyż woli słuchać… młodzieżowej muzyki. Oczywiście żaden z nich nie wspomina nawet o Hiobie.
Bracia Coen dotykają więc kwestii fundamentalnej – pytania o sens dobra i zła, nagrody i kary. Teoretycznie odpowiadają na pytanie „Dlaczego?" w taki sam sposób w jaki odpowiada Biblia. Złe rzeczy zdarzają nam się nie dlatego, że jesteśmy źli, tylko dlatego, że taka jest wola jakieś wyższej siły bądź (wersja dla niewierzących) czystego przypadku. Nie powinniśmy więc pytać dlaczego tylko przyjmować to co się dzieje z pokorą. Bardzo znamienne jest, że Larry na chwilę osiąga spokój nie po rozmowie z którymś kolejnym rabinem tylko po wypaleniu skręta z ponętną sąsiadką. Na świat i własne życie trzeba patrzeć z przymrużeniem oka – mówią nam Coenowie. Będzie co ma być.
Pozostaje jednak jeszcze kwestia dobra. Czy w takim razie, w świecie którym rządzi kapryśny Stwórca, albo ślepy przypadek, warto postępować przyzwoicie? Skoro i tak będzie co ma być to może należy popuścić wodze fantazji i pokusić się o kilka mniejszych lub większych grzeszków? I tu dochodzimy do najważniejszego przesłania całej twórczości braci. Od momentu nakręcenia kultowego „Fargo" Coenowie przypominają nam, że o ile dobro niekoniecznie nam się opłaci to zło, zazwyczaj, powróci do nas rykoszetem, a jeden drobny grzech pociąga za sobą lawinę zdarzeń, która prowadzi do katastrofy. Tak jest również w przypadku Larry’ego. Kiedy pod koniec filmu zaczyna wychodzić na prostą – Larry decyduje się na złamanie reguł. Przyjmuje łapówkę od studenta, a za uzyskane w ten sposób pieniądze zamierza pomóc bratu. I wtedy…
Końcówki nie zdradzę, bo choćby dla dwóch finałowych scen (tak jak i dla genialnego preludium całej historii) warto pójść do kina. Powiem tylko, że bracia Coen po raz kolejny wypowiadając się w temacie „dobro-zło-człowiek" stwierdzają, że jeśli nie wiadomo jak się zachować, lepiej zachowywać się przyzwoicie. Co ciekawe końcówka nie przesądza jednoznacznie czy za zło spotyka nas kara, czy jest ona takim samym przypadkiem jak kara za dobro. Wystarczy jednak świadomość, że to może być kara by, po wyjściu z kina, zechcieć zostać lepszym człowiekiem.
Na sympatycznego Larry’ego zwalają się kolejno wszelkie możliwe nieszczęścia. Żona oświadcza mu, że ma zamiar rozpocząć nowe życie z przyjacielem domu co dla Larry’ego ma oznaczać natychmiastową wyprowadzkę do motelu. Na uczelni student próbuje wręczyć mu łapówkę w zamian za zaliczenie, a kiedy Larry odmawia i donosi o łapówce ojciec studenta… grozi mu sądem za zniesławienie swojego syna. W dodatku do władz uczelni docierają anonimy kwestionujące kompetencje naszego bohatera jako wykładowcy. Jakby tego było mało kuzyn Larry’ego, Arthur, ma kłopoty z policją ze względu na swoje problemy z hazardem oraz swój homoseksualizm (tak, tak – to USA w latach 50-tych, homoseksualizm jest nielegalny). Jednym słowem świat wali się Larry’emu na głowę.
Larry jak każdy człowiek w takiej sytuacji zadaje sobie egzystencjalne pytanie: „Dlaczego?". I odpowiedzi chce szukać w judaizmie, a więc kieruje kroki do kolejnych rabinów. Tu jednak czeka go rozczarowanie – nie dość że żaden mu nie pomaga to jeszcze jeden opowiada mu jakąś groteskową historię o parkingu, drugi jeszcze bardziej groteskową historię o dentyście i jego przygodzie z zębami pewnego pacjenta, a trzeci w ogóle go nie przyjmuje gdyż woli słuchać… młodzieżowej muzyki. Oczywiście żaden z nich nie wspomina nawet o Hiobie.
Bracia Coen dotykają więc kwestii fundamentalnej – pytania o sens dobra i zła, nagrody i kary. Teoretycznie odpowiadają na pytanie „Dlaczego?" w taki sam sposób w jaki odpowiada Biblia. Złe rzeczy zdarzają nam się nie dlatego, że jesteśmy źli, tylko dlatego, że taka jest wola jakieś wyższej siły bądź (wersja dla niewierzących) czystego przypadku. Nie powinniśmy więc pytać dlaczego tylko przyjmować to co się dzieje z pokorą. Bardzo znamienne jest, że Larry na chwilę osiąga spokój nie po rozmowie z którymś kolejnym rabinem tylko po wypaleniu skręta z ponętną sąsiadką. Na świat i własne życie trzeba patrzeć z przymrużeniem oka – mówią nam Coenowie. Będzie co ma być.
Pozostaje jednak jeszcze kwestia dobra. Czy w takim razie, w świecie którym rządzi kapryśny Stwórca, albo ślepy przypadek, warto postępować przyzwoicie? Skoro i tak będzie co ma być to może należy popuścić wodze fantazji i pokusić się o kilka mniejszych lub większych grzeszków? I tu dochodzimy do najważniejszego przesłania całej twórczości braci. Od momentu nakręcenia kultowego „Fargo" Coenowie przypominają nam, że o ile dobro niekoniecznie nam się opłaci to zło, zazwyczaj, powróci do nas rykoszetem, a jeden drobny grzech pociąga za sobą lawinę zdarzeń, która prowadzi do katastrofy. Tak jest również w przypadku Larry’ego. Kiedy pod koniec filmu zaczyna wychodzić na prostą – Larry decyduje się na złamanie reguł. Przyjmuje łapówkę od studenta, a za uzyskane w ten sposób pieniądze zamierza pomóc bratu. I wtedy…
Końcówki nie zdradzę, bo choćby dla dwóch finałowych scen (tak jak i dla genialnego preludium całej historii) warto pójść do kina. Powiem tylko, że bracia Coen po raz kolejny wypowiadając się w temacie „dobro-zło-człowiek" stwierdzają, że jeśli nie wiadomo jak się zachować, lepiej zachowywać się przyzwoicie. Co ciekawe końcówka nie przesądza jednoznacznie czy za zło spotyka nas kara, czy jest ona takim samym przypadkiem jak kara za dobro. Wystarczy jednak świadomość, że to może być kara by, po wyjściu z kina, zechcieć zostać lepszym człowiekiem.