Borewicz - Bond na miarę naszych możliwości

Borewicz - Bond na miarę naszych możliwości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Porucznik Borewicz, bohater popularnego niegdyś serialu „07 zgłoś się”, był często nazywany „Jamesem Bondem Milicji Obywatelskiej”. I rzeczywiście - niczym tytułowy miś z komedii Tyma i Barei – Borewicz był Bondem na miarę naszych możliwości. Serial o dzielnym poruczniku MO pojawił się na antenie dokładnie 35 lat temu.
Sławomir Borewicz, może nie był tak przystojny, jak jego brytyjski pierwowzór, ale mimo to miał podobne do Bonda powodzenie u płci pięknej (wiadomo – za mundurem panny sznurem, nawet jeśli mundur był milicyjny, a bohater go w zasadzie w ogóle nie nosił.... Miał także za sobą zakończone rozwodem małżeństwo. Borewicz – jak na bohatera Polski Ludowej przystało – był nieustraszony, wysportowany, w pojedynku jeden na jednego pokonałby nawet Bruce’a Lee, a strzelał z precyzją godną Wilhelma Tella. Bond ubierał się w szyte na miarę garnitury zwieńczone elegancką muszką – a Borewicz… też był elegancki, ale na socjalistyczny sposób. Porucznik MO prezentował modny peerelowski luz przełomu lat 70-tych i 80-tych -  pachniał Old Spicem z Pewexu, nosił wranglery i amerykańską kurtkę wojskową „made in Poland" (sic!).

Oczywiście między przygodami Jamesa Bonda, a służbą Sławomira Borewicza były pewne różnice. Trudno było oczekiwać widowiskowych pościgów ze służbowym polonezem czy fiatem 125p, którymi poruszał się socjalistyczny Bond, w roli głównej. Niestety samochody te miały się do astonów, bentleyów i saabów prawdziwego Jamesa Bonda mniej więcej tak, jak motorower Komar (czy ktoś go jeszcze pamięta?) do Hondy, czy Yamahy. I nie chodzi tylko o szybkość – trudno bowiem wyobrazić sobie przerobienie fiata 125p w naszpikowaną różnorodnymi śmiercionośnymi wynalazkami fortecę na kółkach. Tego nie byliby w stanie zrobić ani Pan Samochodzik, ani żaden specjalista z Mi5, ani nawet z Mi6.

Borewicza i Bonda różniło jednak znacznie więcej niż tylko samochód, którym się poruszali. Agent Jej Królewskiej Mości co i rusz ratował świat - uniemożliwiał międzynarodowe spiski, ścigał groźnych terrorystów i niszczył supertajną rosyjską broń. Borewicz działał na znacznie mniejszą skalę – zamiast walczyć z agentami CIA zagrażającymi bezpieczeństwu Układu Warszawskiego, rozpracowywał lokalne grupy handlujące złotem, biżuterią czy dolarami, a w milicyjnym pościgu zapędzał się co najwyżej na przejście graniczne w Chyżnem. Najbardziej widowiskowa scena serialu została zagrana nie przez Borewicza, a antyterrorystów Jerzego Dziewulskiego na Okęciu, kiedy wskakując do startującego samolotu, zatrzymali parę przestępców usiłujących zbiec do Frankfurtu.

Juliusz Machulski, który - bodaj jako pierwszy w czasach PRL-u - zrobił pełnokrwiste filmy kryminalne („Va bank" i „Va bank II”), powiedział kiedyś, że nieprzypadkowo umieścił ich akcję w okresie międzywojennym. - Żyliśmy w kraju sztucznym, w narzuconym systemie, milicja nie była ani malownicza, ani dość inteligentna, żeby ją przechytrzać. Ba - nawet pieniędzy nie było prawdziwych – tłumaczył. I właśnie dlatego mimo wysiłków zmierzających do uczynienia z Borewicza polskiego superagenta, serial „07 zgłoś się” od początku raził sztucznością i był siermiężny, tak jak siermiężna była PRL-owska rzeczywistość. Jeśli był Bondem, to jedynie na miarę naszych ówczesnych możliwości. Niezbyt wielkich – o czym może przekonać się każdy, kto z okazji 35 rocznicy emisji pierwszego odcinka o przygodach Borewicza postanowi przeżyć to jeszcze raz.