- Idioci się mnożą - stwierdził filozof Jean d'Ormesson w swoim „Traktacie o szczęściu”. Diagnoza najwyraźniej była trafna, bo jego traktat już został okrzyknięty bestsellerem.
Być może mój intelekt jest zbyt ograniczony, aby ujrzeć głębię zawartą w myślach francuskiego filozofa. Trudno powiedzieć, czy „Traktat o szczęściu" bardziej przypomina nieudany debiut poetycki szkolnego prymusa, czy koślawy horoskop z gazetki codziennej nie najwyższych lotów. Jedno jest pewne – każdy znajdzie tu jakiś banał dla siebie. „Życie jest bardzo wesołe. Krótkie, ale długie” – tłumaczy filozof. Skłania do refleksji? Nie? Spokojnie. Takich stwierdzeń znajdziecie tu znacznie więcej.
Prawdopodobnie - jako mniej lub bardziej zdeklarowana humanistka - powinnam zachwycać się mnogością erudycyjnych wstawek zawartych w tekście, biblijną stylizacją dzieła etc. Poruszyć powinno mnie także poetyckie zestawienie sacrum i profanum wynikające ze szczegółowo przemyślanej konstrukcji tekstu. Jestem pewna, że już na starcie miałam być zszokowana perwersją w stylu francuskim: „Skąd pochodzimy? Z bardzo daleka. Przede mną były rzeki spermy i krwi, góry trupów…". Zszokowana nie jestem. „Traktat o szczęściu” to mierna opowiastka pełna truizmów, której nie powstydziłby się nawet mistrz gatunku – Paulo Coelho. A może o to właśnie chodziło? W końcu autor „Podręcznika Wojownika Światła” odcina dziś kupony jako etatowy wieszcz Zachodu. Najwyraźniej Jean d'Ormesson uznał, że obok Coelho jest jeszcze wolne miejsce. Orwell twierdził, że truizmy nie kłamią i to na nich należy się opierać. Jak widać, nie tylko należy, ale także warto. Coelho i d'Ormesson zarabiają dziś na truizmach krocie.
Wierzę, że pod wpływem odpowiedniej dawki środków odurzających „Traktat o szczęściu" może przeobrazić się w prawdę objawioną. Biorąc pod uwagę, że rząd złagodził kary za posiadanie narkotyków, być może warto to sprawdzić. Jednak bez podobnych wspomagaczy – lektury nie polecam.
Prawdopodobnie - jako mniej lub bardziej zdeklarowana humanistka - powinnam zachwycać się mnogością erudycyjnych wstawek zawartych w tekście, biblijną stylizacją dzieła etc. Poruszyć powinno mnie także poetyckie zestawienie sacrum i profanum wynikające ze szczegółowo przemyślanej konstrukcji tekstu. Jestem pewna, że już na starcie miałam być zszokowana perwersją w stylu francuskim: „Skąd pochodzimy? Z bardzo daleka. Przede mną były rzeki spermy i krwi, góry trupów…". Zszokowana nie jestem. „Traktat o szczęściu” to mierna opowiastka pełna truizmów, której nie powstydziłby się nawet mistrz gatunku – Paulo Coelho. A może o to właśnie chodziło? W końcu autor „Podręcznika Wojownika Światła” odcina dziś kupony jako etatowy wieszcz Zachodu. Najwyraźniej Jean d'Ormesson uznał, że obok Coelho jest jeszcze wolne miejsce. Orwell twierdził, że truizmy nie kłamią i to na nich należy się opierać. Jak widać, nie tylko należy, ale także warto. Coelho i d'Ormesson zarabiają dziś na truizmach krocie.
Wierzę, że pod wpływem odpowiedniej dawki środków odurzających „Traktat o szczęściu" może przeobrazić się w prawdę objawioną. Biorąc pod uwagę, że rząd złagodził kary za posiadanie narkotyków, być może warto to sprawdzić. Jednak bez podobnych wspomagaczy – lektury nie polecam.