Od "Bzika tropikalnego", jednego z najgłośniejszych debiutów w polskim teatrze, minęło dziewięć lat. Grzegorz Jarzyna, obwołany wówczas kolejnym młodym zdolnym, wciąż poszukuje nowych obszarów ekspresji. Dziś cudowne dziecko polskiego teatru bawi się operą, przygotowując w Teatrze Wielkim "Giovanniego". Jak deklaruje Jarzyna, interesuje go międzygatunkowa przestrzeń języka teatru. Chciał podkreślić sztuczność opery, nakładając na nią narzędzia z teatru dramatycznego. Przepis na dzieło był prosty - skoro łączymy teatr i operę, to zestawmy "Don Juana" Moliera z "Don Giovannim" Mozarta. W konsekwencji nagranie opery puszczone jest z taśmy, a aktorzy dramatyczni udają, że śpiewają. Efekty można sobie wyobrazić. To za mało, aby mówić o spektaklu na pograniczu między teatralnymi gatunkami. Zabiegi dokonywane na delikatnej materii operowej wymagają świetnego wyczucia tej formy. Tego w "Giovannim" zabrakło. Trzeba przyznać, że Jarzyna nie osiada na laurach. Przez te dziewięć lat przygotował kilkanaście spektakli, z których przynajmniej kilka zasługiwało na miano wybitnych wydarzeń artystycznych. Jako dyrektor artystyczny TR Warszawa odniósł pasmo sukcesów. Usunął się w cień, aby stworzyć młodym twórcom miejsce na eksperymenty sceniczne. Jednak dziecięca ciekawość pociąga go wciąż ku nowym rzeczom. Chyba niepotrzebnie dał się uwieść operowej muzie, realizując najpierw nieudane "Cosi fan tutte" w poznańskim Teatrze Wielkim, w którym nie wiadomo w jakim celu dodał do Mozarta fragmenty piosenek Boney M, i inscenizując "Giovanniego" w Warszawie. W dwudziestym pierwszym wieku nikomu raczej nie trzeba wyjaśniać, że w teatrze wszystko jest dozwolone. Każdy zabieg reżyserski musi być jednak uzasadniony. Czymś więcej niż tylko kaprysami wiecznego chłopca. | MS
WIECZNY CHŁOPIEC
Dodano: / Zmieniono: