W grze Julianny Awdiejewej było coś nowego, odkrywczego - uważa pianista i pedagog, profesor Akademii Muzycznej w Katowicach, Zbigniew Raubo, który nie zgadza się z wygłaszanymi o niej opiniami innych komentatorów. Podkreślił, że triumfatorka XVI Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina była jedną z jego faworytek.
- Laureatkę pierwszej nagrody usłyszałem w pierwszym i drugim etapie i muszę powiedzieć, że niezwykle mnie urzekła. Nie zgodzę się z takimi dość powszechnymi od wczoraj opiniami, że to jest gra akademicka, nie odniosłem takiego wrażenia - powiedział Raubo, który sam dwukrotnie brał udział w Konkursie Chopinowskim - w 1990 i 1995 r.
- To było coś, co wykraczało poza taki standard tego, co się w Warszawie dobrze widzi. Tam były różne elementy odkrywcze moim zdaniem, w zakresie kolorystki i frazowania, z wpływami szkoły rosyjskiej - ocenił artysta, zaznaczając, że koncert w wykonaniu Rosjanki podobał mu się już mniej.
Dodał, przez lata przyglądania się konkursowi nabrał do niego takiego dystansu, że nie czułby się źle, gdyby w tym roku wygrał Austriak Ingolf Wunder - zaliczany do grona faworytów - a Awdiejewa byłaby np. czwarta.
- Przyjąłem ten werdykt bardzo spokojnie, ponieważ generalnie nie jestem zwolennikiem tego typu imprez i nie oczekuję od nich ucieleśnienia jakiejś najwyższej prawdy artystycznej. Wynika to z systemu głosowania i obliczania głosów, który jest zawsze skażony arytmetyką. Cyfra nie oddaje emocji artystycznej, tego, co szumnie określa się jako styl chopinowski - podkreślił.
Potwierdzeniem ułomności systemu - dodał - są pojawiające się przy okazji niemal każdego konkursy kontrowersje i rozdźwięk pomiędzy opiniami jury a zdaniem publiczności. Wynik zależy od wielu różnych okoliczności, wystarczyłoby np. zmienić skład jury i lista laureatów wyglądałaby inaczej - przekonuje.
W opinii profesora, choć punktowanie jest grzechem pierworodnym Konkursu Chopinowskiego, to jednak docenia rolę promocyjną tej prestiżowej imprezy. - To jest potrzebne do wejścia na tzw. rynek. Nie jestem idealistą, który uważa, że należy zamknąć się w pokoju lub grać tylko dla przyjaciół - zaznaczył.
Raubo nie zgadza się z tworzonym przez część komentatorów rozróżnieniem na "pianistów" - którzy, według nich, triumfowali podczas tegorocznego konkursu - i "chopinistów", potrafiących grać Chopina, a nie "siebie". Jak mówi profesor, to trochę jak dzielenie narodu "na prawdziwych Polaków, mniej prawdziwych i zupełnie nieprawdziwych". Artysta przekonuje, że choć jest pokaźna grupa fachowców, doskonale znających życie i twórczość Chopina, to jednak brak obiektywnych kryteriów, aby oceniać co jest bardziej "chopinowskie", a co mniej.
- Snuje się różnego rodzaju hipotezy, a do tego dochodzi cała wieloletnia tradycja grania Chopina, która też wywarła swoje piętno. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie do końca stwierdzić, co tak naprawdę Chopin chciał, a co jest tylko kwestią naszego przyzwyczajenia i wyobrażenia - podkreślił.
Raubo ocenił, że trudno mówić o konkretnych modach czy trendach w stylu grania Chopina, w dobie nowych technologii obserwuje się natomiast wymieszanie szkół pianistycznych, zacierają się pomiędzy nimi granice. - Mówi się, że młodzi grają za szybko, ale młodzi grali zbyt szybko również 100 lat temu, to cecha młodości, a nie tylko naszych czasów - wskazał Raubo.
em
- Laureatkę pierwszej nagrody usłyszałem w pierwszym i drugim etapie i muszę powiedzieć, że niezwykle mnie urzekła. Nie zgodzę się z takimi dość powszechnymi od wczoraj opiniami, że to jest gra akademicka, nie odniosłem takiego wrażenia - powiedział Raubo, który sam dwukrotnie brał udział w Konkursie Chopinowskim - w 1990 i 1995 r.
- To było coś, co wykraczało poza taki standard tego, co się w Warszawie dobrze widzi. Tam były różne elementy odkrywcze moim zdaniem, w zakresie kolorystki i frazowania, z wpływami szkoły rosyjskiej - ocenił artysta, zaznaczając, że koncert w wykonaniu Rosjanki podobał mu się już mniej.
Dodał, przez lata przyglądania się konkursowi nabrał do niego takiego dystansu, że nie czułby się źle, gdyby w tym roku wygrał Austriak Ingolf Wunder - zaliczany do grona faworytów - a Awdiejewa byłaby np. czwarta.
- Przyjąłem ten werdykt bardzo spokojnie, ponieważ generalnie nie jestem zwolennikiem tego typu imprez i nie oczekuję od nich ucieleśnienia jakiejś najwyższej prawdy artystycznej. Wynika to z systemu głosowania i obliczania głosów, który jest zawsze skażony arytmetyką. Cyfra nie oddaje emocji artystycznej, tego, co szumnie określa się jako styl chopinowski - podkreślił.
Potwierdzeniem ułomności systemu - dodał - są pojawiające się przy okazji niemal każdego konkursy kontrowersje i rozdźwięk pomiędzy opiniami jury a zdaniem publiczności. Wynik zależy od wielu różnych okoliczności, wystarczyłoby np. zmienić skład jury i lista laureatów wyglądałaby inaczej - przekonuje.
W opinii profesora, choć punktowanie jest grzechem pierworodnym Konkursu Chopinowskiego, to jednak docenia rolę promocyjną tej prestiżowej imprezy. - To jest potrzebne do wejścia na tzw. rynek. Nie jestem idealistą, który uważa, że należy zamknąć się w pokoju lub grać tylko dla przyjaciół - zaznaczył.
Raubo nie zgadza się z tworzonym przez część komentatorów rozróżnieniem na "pianistów" - którzy, według nich, triumfowali podczas tegorocznego konkursu - i "chopinistów", potrafiących grać Chopina, a nie "siebie". Jak mówi profesor, to trochę jak dzielenie narodu "na prawdziwych Polaków, mniej prawdziwych i zupełnie nieprawdziwych". Artysta przekonuje, że choć jest pokaźna grupa fachowców, doskonale znających życie i twórczość Chopina, to jednak brak obiektywnych kryteriów, aby oceniać co jest bardziej "chopinowskie", a co mniej.
- Snuje się różnego rodzaju hipotezy, a do tego dochodzi cała wieloletnia tradycja grania Chopina, która też wywarła swoje piętno. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie do końca stwierdzić, co tak naprawdę Chopin chciał, a co jest tylko kwestią naszego przyzwyczajenia i wyobrażenia - podkreślił.
Raubo ocenił, że trudno mówić o konkretnych modach czy trendach w stylu grania Chopina, w dobie nowych technologii obserwuje się natomiast wymieszanie szkół pianistycznych, zacierają się pomiędzy nimi granice. - Mówi się, że młodzi grają za szybko, ale młodzi grali zbyt szybko również 100 lat temu, to cecha młodości, a nie tylko naszych czasów - wskazał Raubo.
em