Znaleźli się w gronie finalistów Mam Talent, choć ich muzyka od mainstreamu znajduje się daleko. Mieszają style, wymykają się schematom, konsekwentnie śpiewają w trio i korzystają tylko z możliwości, jakie daje im głos. Magdalena Mips: Skład Waszego zespołu: wokalistka, wokalista i beatboxer jest nietypowy jak na grupę wokalną. Skąd pomysł, by występować w takim trio? Magdalena Pasierska: Me Myself And I jest pewną ideą, która powstała, gdy będąc kiedyś w Londynie na Candentown zobaczyłam na moście beatboxera występującego ze śpiewającą dziewczyną. Kiedy ich słuchałam, byłam w szoku. Podobnie jak Michał jestem po szkole muzycznej, po wielu latach treningów i dość rygorystycznej edukacji. Zetknięcie się z muzyką świata i dźwiękami wymykającymi się wszelkim schematom, było dla mnie szokiem ? też terapeutycznym. Od tego momentu moje patrzenie na dźwięki diametralnie się zmieniło i właśnie wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić. Tydzień po rozmowie z przyjacielem zagrałam koncert, na który zaprosiłam też Michała, którego poznałam wcześniej przez przypadek. Ciekawe jest też to, że zaczynaliśmy w trio w dokładnie w takim składzie, w jakim tu jesteśmy ? ja, Michał i Piotr, który musiał nas opuścić na jakiś czas. Graliśmy wtedy z różnymi beatboxerami. Piotr niedawno skończył studia, zdzwoniliśmy się i od słowa do słowa ? jesteśmy znów razem. Kiedy obserwuję Was na scenie mam nieodparte wrażenie, że występowanie razem jest dla Was wielką przyjemnością. Czy zdarza się Wam zaskakiwać siebie nawzajem podczas występów? Michał Majeran: Tak, zdecydowanie. W naszej muzyce jest bardzo dużo miejsca na improwizację. Ludzki głos jest tak elastycznym instrumentem, że kiedy śpiewasz, właściwie cały czas powołujesz do życia nowe światy, budujesz nowe drogi, którymi można pójść. Zależy to od podejścia danej osoby, ale muzyka, a szczególnie muzyka wokalna, sama w sobie jest bardzo twórcza. Czy dużo czasu pochłaniają przygotowania do koncertów? MP: Przy naszym uprawianiu muzyki trudno mówić o przygotowaniach do kolejnych koncertów. Od początków Me Myself And I jesteśmy w specyficznym ciągu istnienia: próba, przygotowania, koncert; próba, przygotowania, koncert; próba, próba, próba? Z tego powodu właściwie ciągle jesteśmy w pracy. W Me Myself And I naprawdę na każdy koncert przygotowujemy specjalny set, zbiór utworów, które zaprezentujemy publiczności. A już na scenie zawsze staramy się go jeszcze ulepszyć. Prawdą jest też to, że masz z sobą jako z ludźmi, z przyjaciółmi, jest po prostu dobrze, co prowadzi do tego, że również kontakt muzyczny z sobą mamy bardzo dobry. Skutkiem tego różne muzyczne światy powstają podczas naszej wspólnej pracy, a przy tym wydziela się niesamowita energia. To porozumienie między muzykami jest kluczem do sukcesu? MM: Nie wierzę w koncerty tylko dobre technicznie. Nawet jeśli miałbym grać z muzykami sesyjnymi, dobrałbym ich osobowościowo, nie tylko pod względem umiejętności. Występy, które polegają tylko na suchym, choć technicznie oczywiście niezłym, graniu nie sprawdzają się. Publiczność odbiera pewną szczerość. Wyobraźcie sobie świetnego, czującego swoją muzykę wokalistę, a za nim na scenie czterech smutnych panów, którzy są na niej tylko "na joba". Do tej pory spotyka się muzyków, którzy dużo grają, jeżdżą na festiwale, a w kuluarach mówią o tym, że są tu tylko "na joby", dla pieniędzy. Niby jakoś przeżywają swoje koncerty, ale ich uczucia są tak przefiltrowane przez to podejście wyłącznie materialno-pragmatyczne, że osobowościowy pierwiastek w tym zanika. A muzyka wymaga prawdy, porozumienia między muzykami. Sami przykładamy do tego dużą wagę, wiele ćwiczymy. Esbjorn Svensonn Trio przecież, po śmierci Svensonna, jako ludzie prawie się załamali. Jak byli ze sobą związani, najlepiej sprawdzić, słuchając ich muzyki. Słychać w niej tak niezwykłą energię. E.S.T. był fenomenalnym zespołem, nie wiem, czy nie najważniejszym na współczesnej scenie jazzowej. Możemy jednak i dziś mówić o przebłyskach nadziei dla muzyki? MP: Jest oczywiście kilka podobnych zespołów na przykład w Polsce, które dają publiczności dostęp do swojego osobistego wszechświata, zapraszają do niego. Od razu Pink Freud przychodzi mi na myśl ? to jest grupa, której słuchasz i masz wrażenie, że wsiadasz na energetyczny kosmodrom i lecisz. MM: Energetycznie w ich graniu każdy bierze udział. A niektórzy nie wierzą w to, że można stale tak świeżo grać. Wiele zespołów od podobnie ciekawych wykonań zaczyna, ale wraz z upływem czasu przeistacza swoje granie w rutynę i popada w nudę. Przy tworzeniu muzyki podstawą jest, by być otwartym i dobrze się czuć ? z zespołem, z tym, co wspólnie robicie. Do tego dochodzą ćwiczenia i technika, które też są bardzo ważne. Wasza muzyka jest oryginalna, twórcza, świeża, ale nie boicie się również wycieczek w znane już rejony. Jak przygotowujecie swoje utwory na koncerty? MP: Cały set, który dziś zaprezentowaliśmy, jest autorski. Faktycznie odnaleźć można w nim kilka wypraw w różne strony, ale pozwalamy sobie na to przede wszystkim przy standardach jazzowych. One są bazą, od której zaczynaliśmy. MM: Naturalną cechą zespołów robiących muzykę głosem jest to, że ich wokaliści imitują różne instrumenty. My staraliśmy się modyfikować nasze głosy w różny sposób. Większość zespołów, o których mówię, zajmuje się robieniem coverów, opierają się na tym, że "robię to samo, co oni, tyle, że głosem". Mieliśmy pokusę grania utworów, które bardzo lubimy. Udało się nam jednak od tego uwolnić, gdyż doszliśmy do wniosku, że jednak nie jest to niezbędne. Często na próbach okazuje się, że za kimś z nas chodzi jakiś temat, zaczynami nad nim pracować i okazuje się, że tak powstaje nowy utwór. Myślę, że sztuką nie jest chodzenie do kina ciągle na swój ulubiony film, śpiewanie tego, co już wszyscy znają, ale stworzenie czegoś nowego, własnego. Nasze kompozycje są przede wszystkim tworzone z myślą o nas, ich kompozycja i forma są specjalnie dopasowane do naszych możliwości głosowych. Te każdy z nas ma inne i wydaje się nam, że dzięki temu to, co tworzymy jest ciekawe. Dzięki takiemu podejściu unikacie też pułapki, w którą wpadają zespoły wokalne specjalizujące się w coverach: wydają pierwszą płytę z utworami innych artystów, a przy drugiej okazuje się, że nie ma na nią pomysłu, nie wiadomo, w którą drogę pójść, bo znów covery ? to trochę wtórne, a własnego materiału brak. MM: I nie dotyczy to tylko polskiej sceny, różne zespoły na świecie też mają duży problem z własną, oryginalną twórczością wokalną. Też mieliśmy taki moment, kiedy robiliśmy dużo coverów i w pewnym momencie dramatyczne pytania: Jakie covery teraz robimy?, Co, jeśli nie covery? I w końcu powiedziałem: stop! MP: Przyszła chwila namysłu: a może podjąć to wyzwanie i pokazać coś swojego? Bo to jest zawsze wyzwanie, nawet jak masz miliard pomysłów, stoisz przed pytaniem, czy jesteś w stanie zrezygnować ze spokoju twórczości na rzecz tego, żeby wykonać własną pracę. A nie ma co ukrywać, trzeba wykonać trochę wręcz rzemieślniczej pracy, żeby od początku do końca miało to jakość, jakość przekładalną. Dlatego, że publiczność rozumie to tak samo jak my, ten stosunek jest 1:1. Dużo wysiłku wkładamy w to, żeby nasze koncerty nie były półśrodkiem tego, co naprawdę tworzymy. Posługujecie się głosem ? najbardziej intymnym instrumentem, jaki mamy. MM: Wokalista na scenie jest nagi. Muzyk się w pewien sposób zakrywa instrumentem. Mało tego, my wręcz masochistycznie wychodzimy z jednym tylko mikrofonem na scenę i po prostu zaczynamy śpiewać. I mimo wszystko, teraz już czuję się na scenie lepiej w takiej sytuacji, niż ze wszystkimi przewodnikami ? mimo że dają one ciekawy efekt, np. drumandbassowy. Przechodziłem przez szkołę muzyczną, bardzo stresujące egzaminy ? w zespole odkrywam zupełnie inne podejście do muzyki. To ważne, by zrozumieć, że nie chodzi o to, by występowanie było wiecznym egzaminem, ale że najważniejsze jest to, by granie ciągle dawało ci satysfakcję. MP: Chodzi w pewnym sensie o zdanie egzaminu ze szczerości. MM: Podstawowe pytanie to pytanie o powody, dla których się tworzy. Ciągle je sobie zadajecie? MP: Myślę, że wszyscy jesteśmy na takim etapie w swoim życiu, że tu już nie ma dylematu. Jest głos, jest muzyka kontrolowana ludzkim głosem, jest cel, który obraliśmy wspólnie kilka lat temu, są środki, które wypracowaliśmy sami ciężką pracą, jest wreszcie opanowanie technicznego zaplecza pomagające nam uzyskać efekt, do którego dążymy. Poza koncertową działalnością zespołu i pracą nad debiutancką płytą, braliście udział w dwóch projektach: "4871" i jesteście ciągle we współpracy z Fundacją Iskierka. MP: "4871" to projekt, który powstał rok temu po to, by zjednoczyć, zebrać na jednej składance, wrocławskie środowisko muzyczne. A jest ono tyglem różnorodnych zespołów, które często się nawet nie znają. Teraz ukazała się druga część tej składanki i niestety, ale część zespołów, które pojawiły się na niej wcześniej, już nie istnieje. Jesteśmy też na składankach świetnego naprawdę Radia RAM, które raz w roku wydaje 2 płyty. Iskierka natomiast to nasza praca już długofalowa, kontr praca w Me Myself And I. MM: Na początku graliśmy koncerty charytatywne. A w pewnym momencie spotkaliśmy Fundację Iskierka, która nie tyle prosiła o koncert, co o to, by przyjechać do nich, zobaczyć, co robią. Poznanie Fundacji było dla nas tak niesamowitym przeżyciem ? zetknięciem się z ostatecznymi rzeczami, też ze śmiercią ? że postanowiliśmy zrobić coś wspólnie. Coś, co tak naprawdę nam daje więcej niż im. Niezwykle cenne jest to, że dzięki nim zaczęliśmy inaczej patrzeć na siebie, na nasze życie, wszystko, co robimy. Nagraliśmy wspólnie płytę, chcemy jeszcze zrobić z dziećmi inne projekty. Ważne dla nas jest, by kontynuować tę współpracę. Zwłaszcza, że one robią niezwykłe rzeczy. MP: W pierwszym skojarzeniu może to być na pewno postrzegane niezbyt dobrze: infantylna muzyka z dziećmi, nie wiadomo dla jakiego odbiorcy itd. Zawsze podkreślamy to, że poziom muzyczny tego projektu jest niesamowity. Co jest też dużą zasługą genialnego dyrygenta Piotra Suta, który spaja ten projekt i kieruje nim. Na płycie znajdziemy też utwory nagrane z Natalią Kukulską, Miką Urbaniak, a pierwszą płytę z zespołem Myslovitz też polecamy. A kiedy ukaże się Wasz albumu? MM: Powinien się ukazać w ciągu kilku miesięcy. Materiał mamy już w większości gotowy. Jednak ? choć wyda się to nieprawdopodobne ? w związku z wieloma koncertami i przygotowaniami do nich nie mieliśmy czasu, by wejść do studia i dokończyć pracę nad płytą. Będą na niej nasze utwory, które nazywam piosenkami, ale też kompozycje parainstrumentalne, które nie do końca wiem nawet, jak określić ? będziemy je śpiewać, instrumentalizować naszymi głosami. Dziękuję za rozmowę i z niecierpliwością czekam na Waszą płytę. Rozmawiała: Magdalena Mips, Infotuba
Egzamin ze szczerości. Wywiad z finalistami Mam Talent
Dodano: / Zmieniono: