Kim Ki-duk - laureat Złotego Lwa za „Pietę” na ostatnim festiwalu w Wenecji po kilku latach przerwy wraca do kina. Krzysztof Kwiatkowski rozmawiał z nim w Wenecji - o wychodzeniu z depresji i sile, jaką może dać robienie filmów.
"Nie przypomina siebie z dawnych lat, gdy zaczynał odnosić sukcesy na festiwalach w Wenecji, Cannes i Berlinie. Chodził wtedy po czerwonych dywanach krótko ostrzyżony, w marynarkach, T-shirtach i czapce z daszkiem. Kosmopolita nie różniący się stylem bycia od reżyserskich gwiazd kina amerykańskiego czy francuskiego. Teraz – w wymiętej, rozchełstanej kapocie, lnianych szarawarach i kapciach, odsłaniających zniszczone stopy. To świadectwo depresji, z którą walczył przez ostatnie lata – czasu spędzonego na odludziu, w chacie bez wody i elektryczności. Ten facet jest jednym z najciekawszych artystów współczesnego kina.
Wstrząsająca „Pieta” przyniosła mu znacznie więcej, niż tylko zwycięstwo na festiwalu w Wenecji. Stała się symbolem powrotu do życia nie tylko w kinie, również w społeczeństwie. – Dla mnie to przede wszystkim opowieść o świecie zdominowanym przez pieniądze. Z przerażeniem obserwuję, jak bardzo kapitalistyczna gonitwa za zyskiem zniszczyła w Korei zaufanie między ludźmi – mówi mi reżyser, cichy i skupiony.
Ten film to dla Kim Ki-duka powrót do własnego dorastania w prowincji Kyonsang. – Pochodzę z ubogiej rodziny – powiedział mi. – Moja mama była osobą godną najwyższego szacunku, ciężko tyrała, abyśmy mogli przeżyć. Ojciec został kilkukrotnie ranny w wojnie koreańskiej, z dzieciństwa pamiętam go schorowanego, leżącego w łóżku.
Kim Ki-duk nie chodził do szkoły. Pracował w fabryce w Seulu. Dzisiaj mówi, że właśnie ten czas obudził w nim artystę: – Składałem skomplikowane podzespoły elektroniczne, później samochody. Wszędzie było dużo części i śrubek. Po zmontowaniu mechanizm idealnie działał. Przyłożyłem ten schemat do życia ludzi – przecież w podobny sposób z małych elementów układamy swoje biografie.
Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost" w artykule Krzysztofa Kwiatkowskiego.
Nowy numer "Wprost" od 12.00 w niedzielę jest dostępny w formie e-wydania. Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.
Wstrząsająca „Pieta” przyniosła mu znacznie więcej, niż tylko zwycięstwo na festiwalu w Wenecji. Stała się symbolem powrotu do życia nie tylko w kinie, również w społeczeństwie. – Dla mnie to przede wszystkim opowieść o świecie zdominowanym przez pieniądze. Z przerażeniem obserwuję, jak bardzo kapitalistyczna gonitwa za zyskiem zniszczyła w Korei zaufanie między ludźmi – mówi mi reżyser, cichy i skupiony.
Ten film to dla Kim Ki-duka powrót do własnego dorastania w prowincji Kyonsang. – Pochodzę z ubogiej rodziny – powiedział mi. – Moja mama była osobą godną najwyższego szacunku, ciężko tyrała, abyśmy mogli przeżyć. Ojciec został kilkukrotnie ranny w wojnie koreańskiej, z dzieciństwa pamiętam go schorowanego, leżącego w łóżku.
Kim Ki-duk nie chodził do szkoły. Pracował w fabryce w Seulu. Dzisiaj mówi, że właśnie ten czas obudził w nim artystę: – Składałem skomplikowane podzespoły elektroniczne, później samochody. Wszędzie było dużo części i śrubek. Po zmontowaniu mechanizm idealnie działał. Przyłożyłem ten schemat do życia ludzi – przecież w podobny sposób z małych elementów układamy swoje biografie.
Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost" w artykule Krzysztofa Kwiatkowskiego.
Nowy numer "Wprost" od 12.00 w niedzielę jest dostępny w formie e-wydania. Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.