Amerykański mistrz literatury noir James Ellroy z właściwą sobie skromnością powiedział o Jo Nesbø: „Jestem największym żyjącym twórcą powieści kryminalnych. Ale Nesbø to gość, który kąsa mnie po piętach jak wściekły pitbul, gotów zerwać i przejąć mój płaszcz, gdy tylko zdarzy mi się odejść przed nim”. W ustach Ellroya, który zwykł uważać, że wszystko, co dobre w historii świata, Ameryki i literatury kryminalnej zdarzyło się – wyjąwszy naturalnie jego własną osobę – przed rokiem 1970, to komplement raczej niezwykły. A także, nie da się ukryć, rodzaj namaszczenia następcy. Jeszcze dziwniejsze jest to, że na swojego sukcesora Ellroy nie wyznacza Amerykanina, lecz Europejczyka piszącego w egzotycznym języku używanym przez zaledwie parę milionów ludzi osiadłych na północnych krańcach kontynentu. Skądinąd wiadomo, że przepustką do światowej sławy jest dla pisarza wejście na rynek anglojęzyczny, przede wszystkim zaś amerykański – niemniej rynek kryminałów i thrillerów w Stanach Zjednoczonych to twierdza prawie nie do zdobycia. A jednak Jo Nesbø dał radę. Zadecydował szczęśliwy zbieg okoliczności: globalne szaleństwo na punkcie trylogii „Millennium” Stiega Larssona. Jego pośmiertny sukces utorował drogę zastępom skandynawskich autorów, których wcześniej doceniali w USA tylko nieliczni niszowi smakosze. Jeden z tych autorów okazał się zarazem fascynująco obcy i bardziej amerykański od samych Amerykanów – i był to właśnie Nesbø.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.