Ma wielki, wielokrotnie łamany nos, jego twarz poorana jest bliznami, a długie włosy, coraz bardziej siwe, układają się, jak chcą. Mówi niskim głosem, z chrypą zdradzającą lata używania życia. Czasem nadużywania. Robi filmy o ludziach takich jak on. A przynajmniej jak on w młodości. – Gdybym nie odkrył dla siebie sztuki, dzisiaj nie figurowałbym w bazach filmowych, lecz policyjnych – przyznaje Tony Gatlif. – Pewnie pod „d” jak denaci.
Portretuje zwykle wykluczonych, Romów, tułających się po świecie i żyjących w nędzy, ale pełnych temperamentu i zakochanych w muzyce. Tacy są również bohaterowie „Geronimy”, który będzie miał polską premierę na trwającym właśnie Warszawskim Festiwalu Filmowym. Południe Francji, młoda dziewczyna tureckiego pochodzenia ucieka z romskim ukochanym z zaaranżowanego ślubu. Konflikt dwóch społeczności wybucha z pełną siłą. Gatlif pokazuje zderzenie tradycji z nowoczesnością, przemoc i agresję. Tu nie ma mowy o pośrednich uczuciach. Miłość ściera się z nienawiścią. Pragnienie wolności z kulturowymi zakazami. A wszystko w rytmie muzyki. 66-letni Tony Gatlif znów pokazuje widzom swój świat. – Kulturę i pochodzenie nosi się w sobie – tłumaczy. – To one decydują, jak widzi się rzeczywistość. Nie zmienię tego.
ŻYCIE
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.