Do końca października gadżety halloweenowe, od listopada Boże Narodzenie. Rogi renifera, czapki Mikołaja itp. Zasady od lat funkcjonujące w zachodnich centrach handlowych zaczynają obowiązywać i u nas. Także w kinie. 13 listopada na ekrany weszły „Listy do M. 2” – sequel polskiej komedii bożonarodzeniowej z prawdziwego zdarzenia. Że powstała kontynuacja, nikogo nie powinno dziwić. W końcu część pierwsza jest najchętniej oglądanym polskim filmem tej dekady z 2,5-milionową widownią. Od poprzedniej części minęły dwa lata. Maciej Dejczer śledzi losy bohaterów, których powołał do życia Mitja Okorn. W finale poprzedniej produkcji złożyli sobie rozmaite obietnice. Nie wszystkim udało się je spełnić. Samotni czekają więc na miłość, a zgorzkniali szukają nadziei. Jak to przed świętami. I film jest odpowiednio ckliwą opowieścią zgodną z prawidłami gatunku. Komedii bożonarodzeniowej.
Ekranowe „White Christmas”
W kulturze anglosaskiej tradycja podobnych filmów jest długa. A każdy rok przynosi kolejne tytuły. Do klasyki weszła choćby „Gospoda świąteczna” z 1942 r., gdzie walcząc o serce Marjorie Reynolds, Fred Astaire stepował, a Bing Crosby śpiewał „White Christmas”. Ale od tamtego czasu oglądaliśmy setki, jeśli nie tysiące historii o nawróceniach synów marnotrawnych i miłościach, które zaczęły się wśród płatków śniegu spadających z nieba. Wzorcem z S?vres dla gatunku może być brawurowe „To właśnie miłość” Richarda Curtisa. Doszło nawet do tego, że Amerykanie zaczęli się bawić konwencją, portretując choćby „Złego Mikołaja”, gdzie Billy Bob Thornton zachowywał się wyjątkowo paskudnie, czy zielonego stwora „Grincha”, potrzebującego miłości małej dziewczynki, by docenić atmosferę świąt. Zasadniczo schemat komedii bożonarodzeniowych jest podobny. To filmy o tym, że ludzie błądzą. Ale przychodzą święta, więc tuż przed pierwszą gwiazdką odmieniają swój los. Wybaczają rodzinie albo sami uzyskują przebaczenie. Ale przede wszystkim odnajdują miłość czy też decydują się wyjawić dawno skrywane uczucie. W Polsce, jak to w Polsce, do świąt podchodziliśmy raczej poważnie, więc żeby się rozerwać, rytualnie oglądamy w telewizji w Wigilię „Kevina samego w domu”, a w pierwszy dzień świąt „Kevina samego w Nowym Jorku”. Ta polsatowska emisja kultowego obrazu urosła już do rangi świeckiej tradycji i kiedy raz stacja postanowiła zmienić program – widzowie zorganizowali akcję w internecie, domagając się filmu z Macaulayem Culkinem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.