„Wprost”: Zawsze pani marzyła o biznesowej obecności w branży modowej?
Jelizaveta Skola: Wręcz przeciwnie! Pochodzę z Estonii. Do Polski przyjechałam jako 13-latka, a później bardzo dużo podróżowałam. Między innymi we Włoszech pracowałam jako modelka i właśnie tam miałam okazję poznać branżę od tej drugiej strony: jak to wszystko działa, ile trzeba w to włożyć pieniędzy poświęcić czasu… I wtedy powiedziałam sobie, że nigdy nie zdecyduję się na taki biznes. Ale życie bywa przewrotne.
Kiedy nastąpił przełom w myśleniu, czy raczej marzeniu o ubieraniu Polek?
Paradoksalnie w bardzo trudnym dla mnie momencie życiowym. Po 18 latach związku rozstałam się z partnerem. To było bardzo ciężkie, bolesne rozstanie, takie, po którym zostają zgliszcza. I właśnie w tamtym momencie mojego życia na mojej drodze pojawiła się dziewczyna z Ukrainy, która… sprzedawała dresy. Ale nie takie zwyczajne, a „eleganckie”, wyróżniały się jakością, krojem, podobały mi się, bo były „inne”.
I zaczęła kiełkować myśl: „A może by tak zacząć tworzyć ubrania”?
Zanim urodziłam dzieci przez wiele lat pracowałam na swój wizerunek jako dziennikarka, blogerka oraz producentka i prowadząca programu telewizyjnego. Łączyłam modę z jedzeniem. Ta praca oczywiście nauczyła mnie wiele o marketingu i branży PR.
Uznałam, że mam kompetencje, że mogłabym spróbować z modą. I choć dziewczyna z Ukrainy po jakimś czasie zniknęła, kolejny zbieg okoliczności sprawił, że zadzwoniła do mnie stara znajoma i po wysłuchaniu mojej historii oznajmiła, że ona w Warszawie ma „super krawcową”. Zaufałam jej i tak zaczęły powstawać pierwsze projekty.
Jaki był wtedy pomysł na markę?
Jestem kobietą bardzo aktywną, wtedy jeszcze mamą dwójki, dziś już trójki dzieci. Po pandemii wiele osób zaczęło pracować w domu i spędzać w domu bardzo dużo czasu. A ja zawsze byłam orędowniczką podejścia, że nawet w domu warto wyglądać pięknie. Dla siebie, dla swojego partnera i dla dzieci.
Pomyślałam, że takie nie „zwykle", tylko bardziej eleganckie kroje dresów to idealne rozwiązanie. Później powstały piękne kimonowe komplety i długie koszule – to rzeczy uniwersalne, które kobiety mogą ubrać rano, a potem tylko zmieniać do tego obuwie.
Rzeczy bardzo jakościowe jeżeli chodzi o tkaniny, a zarazem komfortowe i stylowe. Dom, zakupy, spacery z dziećmi, praca – kobieta ma zawsze czuć się pięknie i komfortowo. Z taką ideą zaczęłam tworzyć.
I nagle, po tej całej dramatycznej życiowej sytuacji, kiedy musiałam wyjść ze swojego domu dosłownie z jedną walizką, stałam się właścicielką, a później współwłaścicielką firmy, która za cel stawia oferowanie kobietom wyjątkowych ubrań.
Do firmy dołączyła siostra?
Tak, tworzymy tę markę razem. Ja, jako dusza artystyczna i siostra, jako człowiek twardo stąpający po ziemi. Biznesowo to duet idealny.
Zresztą siostra do projektu dołączyła do mnie także w trudnym życiowo momencie. LeMoon89 to marka, która powstała podczas wielkich transformacji i po ogromnych zmian w naszym życiu. Szczerze? Sama czasem nie wiem, jak dałyśmy radę, ale często powtarzam kobietom na naszych spotkaniach, że nasz biznes, który uwielbiamy, pomógł nam przetrwać i nie zadręczać się osobistymi problemami. Działanie to energia, a w trudnych momentach trzeba działać, inaczej wkrada się stagnacja.
W projektach, co widać, nie chodzi o samą wygodę i funkcjonalność. One mają jeszcze swego rodzaju „przesłanie”.
Tak jak wspomniałam, stworzyłam markę będąc na wielkim zakręcie mojego życia. Tak naprawdę w wieku 33 lat zaczynałam od zera. Wtedy wróciłam do tego, czym pasjonowałam się przez dwie dekady: to rozwój osobisty. Studiowałam psychologię i od dawna się zbierałam, by pracować w tym kierunku, jednak mój stary związek mnie blokował.
Kiedy poczułam, że oczyściłam się, postawiłam na siebie i na to, co czuję, to zrozumiałam, jak wszechświat mi kibicuje. Znaki, symbole, liczby pojawiały się na każdym kroku. A ja bardzo uważnie do tego podchodzę. Stwierdziłam, że połączę moje doświadczenie, jeżeli chodzi o rozwój osobisty i duchowość, z moją marką.
Dlatego na naszych ubraniach umieszczamy liczby, symbole, afirmacje – aby każdego dnia przypominać kobietom, że nie są same.
Czyli 8 i 9 w nazwie marki to nie przypadek.
To zdecydowanie moje ulubione zestawienie cyfr. Ósemka symbolizuje działanie, obfitość, niekończącą się energię, a dziewiątka – dobro, samoświadomość, przebaczanie inspirację.
Poza samymi ubraniami oferuje pani też swoiste kręgi kobiet?
Premiera każdej nowej kolekcji jest takim spotkaniem, w czasie którego i ja opowiadam o swojej drodze, prowadzę sesję mentoringu, ale też zachęcam do wymiany kobiecej energii, do przekazywania sobie wsparcia, bo przecież każda z nas ma jakąś historię do opowiedzenia.
Jakie ma pani plany na przyszłość?
Zanim opowiem o planach, chciałabym uspokoić kobiety, które być może obawiają się spełniania marzeń, bo przeraża je sama wizja zrobienia choćby biznes planu… Wystarczy spojrzeć na mnie, by zrozumieć, że czasem i spontaniczne biznesy się udają, bo nie wszystko da się w stu procentach zaplanować.
Ale dzisiaj śmielej robię mapę marzeń i nie mam zamiaru przestać sięgać po marzenia. Bo marzyć nigdy się nie bałam, bałam się tylko realizować to, co wyśniłam.
A gdyby miała pani jedno zdanie przekazać kobietom, jakąś jedną motywacyjną myśl, jak ona by brzmiała?
Nie bać się, bo strach to jest iluzja.