Do incydentu, który opisała gazeta "Polska Dziennik Zachodni", doszło we wtorek rano. Dyspozytor stacji pogotowia ratunkowego w Jastrzębiu Zdroju odebrał wezwanie do nieprzytomnego 76-letniego mężczyzny. Znaleziono go bez oznak życia w pomieszczeniu gospodarczym na prywatnej posesji. Na miejsce - według informacji pogotowia - od razu wyjechał zespół ratownictwa medycznego z doświadczoną lekarką, posiadającą specjalizację drugiego stopnia z anestezjologii i reanimacji. - Okazało się, że pacjent jest bez oddechu, bez akcji serca, ciało wychłodzone, z cechami śmierci. Po dokładnym badaniu lekarka stwierdziła zgon - tłumaczy pogotowie.
Tymczasem trzy godziny później dyspozytor pogotowia drugi raz odebrał wezwanie pod ten sam adres. Tym razem dzwonił pracownik miejscowego zakładu pogrzebowego, który poinformował, że u mężczyzny, dla którego zamówiono usługę pochówkową, wyczuł prawdopodobnie oznaki życia. Na miejsce wysłano ten sam zespół pogotowia. Mężczyźnie wykonano badanie EKG, które wykazało tzw. elektryczną akcję serca (bicie serca 20-30 razy na minutę). Stwierdzono też śladowe oznaki krążenia. Lekarka podjęła reanimację krążeniowo-oddechową i zdecydowała o odwiezieniu pacjenta do najbliższego szpitala.
Nieco makabryczne powiedzenie mówi: operacja się udała, tylko pacjent zmarł. W tym wypadku reanimacja się nie udała - pacjent żyje.PAP, arb