Podczas rozmowy z inspektorem kobieta przyznała, że jej oszczędności to zarobek z prostytucji. Twierdziła, iż miała niezwykle hojnych klientów i tylko jeden z nich w latach 1997-2002 w zamian za usługi seksualne miał jej przekazać ponad 5 mln zł. Pracownicy wywiadu skarbowego nie potrafili jednak tego potwierdzić. - Praktycznie to niemożliwe, aby jedna osoba miała takie zarobki w seksbiznesie. Należy więc podejrzewać, że wydawane przez nią pieniądze pochodziły także z innej, nielegalnej działalności - mówi inspektor Krzysztof Abratański, dyrektor śląskiego zarządu Centralnego Biura Śledczego. Urzędnicy skarbowi uznali więc, że prostytutka uzyskała dochód z nieujawnionych źródeł i nałożyli na nią 2,3 mln zł zryczałtowanego podatku. Cóż kobieta pewnie się tym za bardzo nie przejęła. Przy jej dotychczasowym "tempie" pracy odłożenie takiej sumy zajmie najwyżej dwa lata.
"Gazeta Wyborcza", arb