Rzecznik brytyjskich republikanów Graham Smith nie wierzy w to, że ślub będzie wsparciem dla brytyjskiej gospodarki. Wskazuje, że pracodawcy oceniają koszt dnia wolnego od pracy na 6 mld funtów, podczas gdy z powodu ślubu brytyjski przemysł turystyczny i pamiątkarski spodziewa się przyrostu obrotów o ok. 630 mln funtów.
Ślub w przyjętym terminie może mieć też implikacje polityczne, na obecnym etapie trudne do oszacowania. Na 5 maja 2011 r., a więc w niecały tydzień po ślubie, wyznaczono termin wyborów do szkockiego parlamentu w Edynburgu, a także referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej do parlamentu brytyjskiego. W związku z tym pojawiają się obawy, że ślub zepchnie wybory i referendum na dalszy plan, ponieważ skoncentruje uwagę mediów, które w gorącym przedwyborczym okresie przez kilka dni nie będą tymi tematami zainteresowane. W najbliższym roku, w nieustalonym jeszcze terminie, odbędą się również wybory do parlamentu w Belfaście i zgromadzenia parlamentarnego w Cardiff. Data ślubu to zła wiadomość dla szkockich, północnoirlandzkich i walijskich nacjonalistów, ponieważ ślub może pobudzić sympatie monarchistyczne w całym Zjednoczonym Królestwie, a zatem zaszkodzić ich politycznym notowaniom.
Inną kwestią jest także to, że ślub odbędzie się już w nowym roku obrachunkowym rozpoczynającym się z początkiem kwietnia. Wówczas wejdą w życie cięcia świadczeń socjalnych i inne działania oszczędnościowe ogłoszone przez rząd. Z tego powodu wystawny ślub i spadający na podatnika rachunek za bezpieczeństwo mogą część opinii kłuć w oczy.
Dobrze, że my nie mamy króla, ani książąt. Problemy z długimi weekendami mamy i bez tego.
PAP, arb